Przedstawiamy fragment fantastycznej książki Tomáša Sedláčka, w której autor w starych mitach, archetypach i wierzeniach poszukuje podstaw terminów ekonomicznych, a przede wszystkim założeń jakie bezwiednie czynimy na temat świata i współczesnej ekonomii. Co to jest magiczna ręka rynku? Czy naprawdę tak działa jak myślimy czy też to tylko mit? Na czym polega ekonomia daru? Jak spłacać długi? To wszystko w przedstawionym poniżej czwartym rozdziale, dotyczącym wpływów chrześcijaństwa na poglądy ekonomiczne zachodniej cywilizacji.
Gorąco polecam!
Citronian-Man.
----------------------------------------------------------------
Pomiędzy Biblią a ekonomią istnieją silniejsze związki, niż mogłoby się wydawać. Z trzydziestu przypowieści Jezusa w Nowym Testamencie aż dziewiętnaście (!) przedstawia kontekst ekonomiczny lub społeczny: przypowieść o zgubionej drachmie, o talentach, w której Jezus gani sługę, który „powinien oddać pieniądze bankierom", o nieuczciwych rządcach, o pracownikach winnicy, o dwóch dłużnikach, o bogatym głupcu i tak dalej. Niektórzy autorzy doliczyli się tysięcy wersetów dotyczących spraw społecznych i ekonomicznych: sprawiedliwości, bogactwa, pieniędzy Ustalili też, że drugim z najczęściej pojawiających się motywów zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie jest motyw społeczno-gospodarczy (po bałwochwalstwie). Jeśli chodzi o Nowy Testament, to sprawy ekonomiczne omawiane są średnio co szesnasty werset, a w Ewangelii Łukasza co siódmy.
Prawdopodobnie najważniejszy związek pomiędzy chrześcijaństwem i ekonomią znajdujemy w dalszej części modlitwy Jezusa: i przebacz nam nasze winy [długi], jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili. W Starym Testamencie greckie słowo wina oznacza także dług i grzech. W naszych czasach słowo dług przemawia wyraźniej i dobitniej niż obce i dalekie grzechy oraz winy.
(...)
W ekonomicznych teoriach dar uchodzi za anomalię, którą trudno wytłumaczyć za pomocą istniejących modeli. Jednocześnie koncepcja daru (za który nie trzeba płacić) stanowi podstawową zasadę chrześcijańskiego zbawienia. Odkupienie Boże jest darmowe. Nie można za nie zapłacić ani czynami, ani czymś wartościowym, ani „dobrym postępowaniem". To nie żadna wymiana, tylko dar.
Wzajemnie obdarowywanie albo wymiana darów to starsza i głębsza metoda transakcji niż kupno i sprzedaż za określoną cenę. Przez wiele pokoleń w dziejach ludzkości rzeczy po prostu nie miały ceny. Ludzie obywali się bez niej. Dawno temu obdarowywali się rzeczami albo żyli w społecznościach, w których następowała wymiana przedmiotów - chociaż początkowo w dość prymitywny sposób.
Kiedyś słyszałem, że przyjaciele to osoby, które zawdzięczają sobie nawzajem tak wiele, że zapominają, ile są sobie winne. Jeśli natomiast przyjaciel chciałby zapłacić za twoją pomoc, to prawdopodobnie poczułbyś się urażony. Z kolei „odwzajemnianie się zaproszeniem na obiad albo drinka lub wykonanie w zamian jakiegoś gestu jest mile widziane.
Chrześcijaństwo
Napisane jest: Nie
samym chlebem żyje człowiek.
Biblia, Nowy Testament
Jezusowe „nie samym chlebem żyje człowiek" to
oczywiście prawda, tak jak prawdą jest również to, że bez chleba nie może żyć.
Zostaliśmy obdarzeni zarówno ciałem, jak i duszą, jesteśmy istotami
materialnymi i duchowymi. W ekstremalnych postaciach obydwa te podejścia są
nieludzkie - w pewnym sensie śmiercionośne. Bez aspektu materialnego
ponieślibyśmy śmierć. Bez duchowego - przestajemy być ludźmi. Musimy troszczyć
się o jedno i o drugie. Jednocześnie wcale nie musi być tak, że jeden aspekt
istnieje kosztem drugiego, jak często słyszymy. Z drugiej strony, ponieważ
wzajemnie na siebie wpływają, błędem byłoby twierdzić, że są od siebie
niezależne. Sam fakt, że do życia potrzebujemy zdobywanych w pocie czoła dóbr
materialnych, stanowi powód, żeby ulżyć sobie w znoju i pomyśleć o ekonomii.
W tym rozdziale przyjrzymy się, w jaki sposób harmonii
pomiędzy tymi dwiema skrajnościami poszukuje chrześcijaństwo. W jaki sposób
poglądy chrześcijańskie nadążają za tym, co robimy na ziemi? Co sądzi o
konsumpcji, potrzebach materialno-fizycznych i ascetyzmie? Spróbujemy wychwycić
w chrześcijańskiej doktrynie koncepcje ekonomiczne poprzedzające niewidzialną
rękę rynku, kwestie dobra i zła oraz organizowanie się ludzi w społeczeństwo.
Na moment jednak zatrzymamy się, aby rozważyć, jak chrześcijaństwo podchodzi do
kwestii opłacalności dobra i zła.
Jako najbardziej rozpowszechniona religia zachodniej
cywilizacji chrześcijaństwo miało ogromny wpływ na formowanie nowożytnej
ekonomii. Często miało ono decydujący głos, zwłaszcza w sprawach normatywnych
(jak coś powinno być zrobione). Bez niego trudno sobie wyobrazić naszą
współczesną - zachodnią - demokrację rynkową.
Chrześcijaństwo rozwinęło się z judaizmu, przyjęło wiele
elementów z myśli greckiej i dodało od siebie zupełnie inny wymiar zbawienia.
Przez ostatnie dwa tysiące lat religia ta była nieodłącznym elementem rozwoju
cywilizacji euroatlantyckiej. Ale to nie jedyny powód, dla którego warto
studiować chrześcijaństwo. Niektórzy ekonomiści piszą, że ekonomii bliżej do
Tomasza z Akwinu niż Isaaka Newtona, ponieważ jej retoryka i argumentacja
bardziej przypomina dysputę teologiczną niż argumenty przytaczane przez naukowców
z dziedzin fizyczno-biologicznych. Taki pogląd silnie kontrastuje z aspiracjami
ekonomii.
PRZYPOWIEŚCI
EKONOMICZNE
Pomiędzy Biblią a ekonomią istnieją silniejsze związki, niż
mogłoby się wydawać. Z trzydziestu przypowieści Jezusa w Nowym Testamencie aż dziewiętnaście
(!) przedstawia kontekst ekonomiczny lub społeczny: przypowieść o zgubionej
drachmie, o talentach, w której Jezus gani sługę, który „powinien oddać
pieniądze bankierom", o nieuczciwych rządcach, o pracownikach winnicy, o
dwóch dłużnikach, o bogatym głupcu i tak dalej. Niektórzy autorzy doliczyli się
tysięcy wersetów dotyczących spraw społecznych i ekonomicznych:
sprawiedliwości, bogactwa, pieniędzy Ustalili też, że drugim z najczęściej
pojawiających się motywów zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie jest motyw
społeczno-gospodarczy (po bałwochwalstwie). Jeśli chodzi o Nowy Testament, to
sprawy ekonomiczne omawiane są średnio co szesnasty werset, a w Ewangelii
Łukasza co siódmy.
Kazanie na Górze, prawdopodobnie najdłuższe i najważniejsze
przemówienie Jezusa, zaczyna się od słów: „A gdy usiadł, przystąpili do Niego
Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: „Błogosławieni
ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”. Od samego
początku pojawia się ubóstwo, dominujący temat ekonomii (chociaż w odniesieniu
do ubóstwa duchowego). Błogosławieni są także ci, co „łakną i pragną
sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni". Bez wdawania się w głębokie
egzegezy teologiczne można stanowczo powiedzieć, że Jezus przewrócił teoremat
maksymalizacji do góry nogami. Niedostatek i ubóstwo (zarówno cielesne, jak i
duchowe) są wysoko cenione. Początek modelowej modlitwy Jezusa, która zasłynęła
jako „Pater No- ster" („Ojcze nasz"), prośbę „chleba naszego powszedniego"
stawia na drugim miejscu po prośbie o przyjście królestwa Bożego. Nawiasem
mówiąc, najważniejszy termin Nowego Testamentu, ewangelia, początkowo oznaczał
napiwek, drobne pieniądze wręczane temu, kto przyniósł dobrą nowinę (na
przykład o nieoczekiwanym zwycięstwie). Później wrócimy do tych motywów
ekonomicznych przy omawianiu tematu daru.
I na koniec jeden przykład na to, jak ważną rolę odgrywają
kwestie ekonomiczne w ostatniej księdze Nowego Testamentu, Apokalipsie. W
dniach ostatnich podczas panowania Antychrysta ten, kto „nie ma znamienia -
imienia Bestii", za karę nie może nic kupować ani sprzedawać.
PRZEBACZ NAM DŁUGI
Jak widzieliśmy, chrześcijaństwo dużą część swoich nauk
oparło na ekonomicznej terminologii i prezentuje je w kontekście ekonomicznym i
społecznym. Prawdopodobnie najważniejszy związek pomiędzy chrześcijaństwem i
ekonomią znajdujemy w dalszej części modlitwy Jezusa: i przebacz nam nasze winy
[długi], jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili. W Starym
Testamencie greckie słowo wina oznacza także dług i grzech. W naszych czasach
słowo dług przemawia wyraźniej i dobitniej niż obce i dalekie grzechy oraz
winy.
Jezus mówił tutaj o czymś znacznie głębszym. W tamtych
czasach ludzie, którym zadłużenie urosło tak bardzo, że nie mogli go spłacić,
szli „w niewolę za długi". W Starym Testamencie zostało wiele napisane na
temat zjawiska niewoli za długi. Nowy Testament wznosi to zjawisko społeczne na
wyższy i bardziej zasadniczy poziom. Ktoś musi zapłacić okup za ludzi
popadających w niewolę. Muszą zostać wykupieni, bo inaczej zostaną - używając
nowoczesnego terminu - wykluczeni. Przebaczanie (długów, grzechów) to jedna z
najważniejszych cech chrześcijaństwa, która odróżnia je od innych dużych
religii. Rola Jezusa polegała na odkupieniu ludzi, na zapłaceniu za nas pewnej
ceny, wyrwaniu z długu, grzechu, winy. „Aby dać swoje życie na okup dla wielu .
„W Nim mamy odkupienie przez Jego krew - odpuszczenie występków, według
bogactwa Jego łaski" i dalej: „w którym mamy odkupienie - odpuszczenie
grzechów". Przyniósł ówczesnej społeczności żydowskiej, przywykłej do
symbolicznego składania ofiary ze zwierząt (na przykład paschalny baranek),
nowe przymierze: „ani nie przez krew kozłów i cielców, lecz przez własną krew
wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdobywszy wieczne odkupienie. (.,.)!
dlatego jest pośrednikiem Nowego Przymierza, ażeby przez śmierć, poniesioną dla
odkupienia przestępstw, popełnionych za pierwszego przymierza, ci, którzy są
wezwani do wiecznego dziedzictwa, dostąpili spełnienia obietnicy". Innymi
słowy przyszedł „ogłosić rok jubileuszowy", rok darowania długów i
grzechów.
DAROWANIE DŁUGÓW
DZISIAJ
Jeśli komuś wydaje się, że jest to koncepcja odległa i
niedotycząca naszych czasów, to przypomnijmy sobie niedawne ratowanie banków i
wielkich przedsiębiorstw w latach kryzysu 2008-2009.
Paradoksalnie nasze nowoczesne społeczeństwo nie byłoby w
stanie funkcjonować bez takiej instytucji niesprawiedliwego darowywania długów.
Od czasu do czasu pozwalamy sobie na niesprawiedliwe anulowanie długów i inne
niesprawiedliwe posunięcia. Trudno sobie wyobrazić finansowy Armagedon, do
którego doszłoby, gdyby państwo nie zapłaciło okupu za banki i inne duże
przedsiębiorstwa. Oczywiście takie działanie jest wbrew wszelkim zasadom
sprawiedliwości i zdrowego rozsądku. W ten sposób naruszamy także reguły
konkurencyjności, na których zbudowany jest kapitalizm. Dlaczego najbardziej
zadłużone banki i przedsiębiorstwa, które nie dawały sobie rady w rywalizacji,
dostają tak wielkie przebaczenie? Widzimy więc, że zasada stosowana kiedyś
przez Jezusa jest dość powszechna aż do dziś dnia (przynajmniej w okresach
kryzysu). Trzeba przyznać, że to było nie fair, ale trzeba było tak postąpić,
aby nie tylko odkupić te konkretne zadłużone przedsiębiorstwa, ale także inne,
które również upadłyby, gdyby te pierwsze nie zostały uratowane.
DAROWANIE I TRANSAKCJA
W ekonomicznych teoriach dar uchodzi za anomalię, którą
trudno wytłumaczyć za pomocą istniejących modeli. Jednocześnie koncepcja daru (za
który nie trzeba płacić) stanowi podstawową zasadę chrześcijańskiego zbawienia.
„Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz
jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił". Odkupienie
Boże jest darmowe. Nie można za nie zapłacić ani czynami, ani czymś
wartościowym, ani „dobrym postępowaniem". To nie żadna wymiana, tylko dar.
„Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla
wszystkich, którzy wierzą. Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i
pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski,
przez odkupienie, które jest w Chrystusie Jezusie.”
I dalej: „Jam Alfa i Omega, Początek i Koniec. Ja pragnącemu
dam darmo pić ze źródła wody życia". Chociaż to paradoks, w sprawach
transcendentalnych (trans-scandere, wykraczać, wznosić się, przenikać)
transakcje pieniężne (czyli nad-akcje, intra-akcje) są niemożliwe.
Transcendencji nie można kupić, musi być podarowana.
Wkrótce po założeniu pierwszego kościoła pojawił się pewien
mag, który chciał kupić te dary za pieniądze. Reakcje apostołów były łatwe do
przewidzenia: „Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą - odpowiedział mu
Piotr - gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze". Zatrzymajmy
się na chwilę przy ekonomicznym spojrzeniu na dar i na rzeczy oraz aspekty
bezcenne (w obydwu znaczeniach tego słowa).
Wzajemnie obdarowywanie albo wymiana darów to starsza i
głębsza metoda transakcji niż kupno i sprzedaż za określoną cenę. Przez wiele
pokoleń w dziejach ludzkości rzeczy po prostu nie miały ceny. Ludzie obywali
się bez niej. Dawno temu obdarowywali się rzeczami albo żyli w społecznościach,
w których następowała wymiana przedmiotów - chociaż początkowo w dość
prymitywny sposób. Dawne niepieniężne systemy społeczne były gospodarkami
opartymi na darach. Handel wymienny zachodził zwykle pomiędzy zupełnie obcymi
ludźmi lub potencjalnymi wrogami. Powinniśmy mieć świadomość, że nawet dzisiaj
pieniądze są przeznaczone do kontaktowania się w dużych społecznościach; małe i
starsze nie używają ani nie używały pieniędzy w tak szerokim zakresie (na
przykład rodzina).
Do dziś fenomen daru stanowi wśród ekonomistów temat często
omawiany i kontrowersyjny. Dlaczego ludzie dają dary? Napiwki w restauracjach i
innych miejscach (na przykład taksówkach) mogą uchodzić za dobrowolne dawanie.
Dlaczego z własnej woli dajemy napiwki w motelach w obcych krajach, do których
nigdy nie wrócimy?
Najważniejszy wyróżnik daru to brak jego ceny. Ma oczywiście
wartość, ale nie cenę. Darami można się wymieniać, dar może być i często bywa
odwzajemniony, jednak jego wartość wymienna zawsze jest nieprecyzyjna,
niejasna, niewyraźna (nie wymieniamy tego samego za to samo). W
chrześcijaństwie obdarzamy zaufaniem i wiarą (którą wiele osób też uważa za
„dar Boży"), a Bóg daje zbawienie tym, którzy chcą przyjąć ten dar. Dar
nie podlega negocjacjom, nie ma możliwości uzyskania upustu. Zupełnie inaczej
wygląda sytuacja w handlu, gdzie strony umawiają się na precyzyjną, co do
grosza, cenę. Trzeba sobie uświadomić, że gdy nie istniał duży i czynny rynek,
ustalenie dokładnej ceny było sprawą skomplikowaną, a także wrażliwą. Z
problemem tym mierzył się nawet Tomasz z Akwinu (podobnie jak współczesne
urzędy antymonopolowe, które bacznie obserwują albo narzucają ceny w
sytuacjach, w których rynek nie funkcjonuje prawidłowo). Współczesne „bańki
spekulacyjne" również stanowią oderwanie ceny od wartości (po pewnym
czasie bańka pęka, co oznacza, że ceny wracają do swej hipotetycznej wartości).
Dzisiaj podczas wszelkiego rodzaju promocji rozdawane są podarunki, tak zwane
gratisy: pluszowe misie na stacjach benzynowych, dziesięć procent więcej
ketchupu albo „kup jedno, drugie gratis". Można to również uznać za
współczesne próby zaciemniania dokładnej ceny w ramach istniejącej konkurencji.
Kolejna ciekawa sprawa, to że często ukrywamy ceny albo
trzymamy je w tajemnicy. Starannie usuwamy je z prezentów, na rachunek w
restauracji może spojrzeć tylko ten, kto płaci, a w elegantszych lokalach
rachunek jest ukrywany w różnego rodzaju okładkach. W najlepszych - osoba zapraszana
otrzymuje nawet menu bez wypisanych cen. Ewidentnie mamy poczucie, że
najcenniejsze rzeczy powinny być dawane za darmo, że nie po
winno być możliwości kupienia ich. Właśnie te rzeczy, które
są w życiu najcenniejsze, nie powinny być sprzedawane ani przeliczane na
pieniądze. Gdzieś w głębi duszy nosimy przekonanie, że w przypadku ważnych
rzeczy, albo bliskich nam ludzi, precyzyjna wycena jest niestosowna. W całej
trylogii Władca pierścieni ani razu nie ma mowy o kupowaniu ani sprzedawaniu.
Wszystko, co Drużyna potrzebuje na podróż, dostaje w formie daru. Nadzwyczaj
dokładny J.R.R. Tolkien (który uwielbiał szczegóły) ani razu we Władcy
pierścieni nie wspomina o walucie. Nawet w eposie o Gilga- meszu nie znajdujemy
niczego o pieniądzach i nikt niczego nie sprzedaje. Podobnie w najstarszych
opowieściach, baśniach, mitach i historiach. Ważne rzeczy są darowane,
znajdowane lub kradzione (na przykład Pierścień Władzy zmienia właściciela
wszystkimi tymi metodami, nigdy jednak nie jest przedmiotem sprzedaży!).
Do funkcjonowania we współczesnym świecie pieniądze są
niezbędne, często jednak w towarzystwie bliskich osób postępujemy tak, jakby
pieniądze w ogóle nie istniały albo przynajmniej były nieważne (i dlatego
stawiamy „kolejkę dla wszystkich" albo bierzemy na siebie rachunek w
restauracji). Kiedyś słyszałem, że przyjaciele to osoby, które zawdzięczają
sobie nawzajem tak wiele, że zapominają, ile są sobie winne. Jeśli natomiast
przyjaciel chciałby zapłacić za twoją pomoc, to prawdopodobnie poczułbyś się urażony.
Z kolei „odwzajemnianie się zaproszeniem na obiad albo drinka lub wykonanie w
zamian jakiegoś gestu jest mile widziane. Nie może być jednak mowy o odpłacaniu
się precyzyjną ceną. Marcel Mauss twierdzi, że wzajemne obdarowywanie jest „jak
wskrzeszanie dawno zapomnianego motywu" oraz „powrót do starych,
elementarnych zwyczajów". Niektórzy antropologowie uważają, że podarunki
są w ekonomii czymś podstawowym,
pewną elementarną strukturą, a pieniądze i interesowna
wymiana to sprawy drugorzędne,
I rzeczywiście są rzeczy, które nie podlegają handlowi (na
przykład przyjaźń): nie da się ich kupić ani zdobyć w drodze wymiany (nie można
kupić prawdziwej przyjaźni ani wewnętrznego spokoju). Można jednak kupować
rzeczy będące jej otoczką. Na przykład obiad w restauracji dla przyjaciół. Ale
kupienie przyjaciół w ten sposób jest już niemożliwe. Możesz kupić chatkę w
górach i próbować szukać tam spokoju, ale samego spokoju ducha nie kupisz. Na
podobnej zasadzie funkcjonują reklamy. Pokazują coś, czego nie da się kupić (urodę,
spokojny sen albo szczęśliwe śniadanie rodzinne) i oferują coś z otoczki, co
można dostać za pieniądze (drogie łóżko, płatki śniadaniowe, domek w górach
albo szampon). I chociaż zdajemy sobie sprawę z ich iluzoryczności, dobrze
wiemy, że w reklamach grają aktorzy i rekwizyty, zaczynamy odczuwać pragnienie
nowej poduszki (przez starą słabo śpię), nowych jogurtów i płatków
(szczęśliwego śniadania rodzinnego) oraz szamponu (nawet jeśli modelka z
reklamy nigdy w życiu go nie używała).
Ale wracamy do cen. Czy czeski filozof Zdenek Neubauer ma
rację, twierdząc, że „cena jest nieboska"?. Podobne podejście zdradza
słynny niemiecki socjolog Georg Simmel, nazywając pieniądze czymś pospolitym (w
sensie: wulgarnym): „Nastąpiła dewaluacja wyższych znaczeń przedmiotów (...)
Pieniądze są „pospolite”, bo stanowią ekwiwalent wszystkiego. Wyróżnia się
tylko to, co jest unikalne. Jeśli coś jest równe wielu, to jednocześnie jest
takie samo jak najniższe spośród nich i z tego powodu nawet coś wzniosłego
zostaje sprowadzone do poziomu najniższego. Na tym polega tragedia procesu
wyrównywania poziomów: prowadzi prosto do najniższego elementu". Czujemy
się nawet urażeni, gdy ktoś w odniesieniu do ważnych rzeczy oskarża nas o
zyskowność albo o robienie czegoś „tylko dla pieniędzy".
Czy nie z tego wynika
przekonanie piratów gdy nie chcą płacić za sztukę ściąganą z sieci? Można by
zapytać, czy sztuka nie wydaje im się zbyt ważną, zbyt górnolotną rzeczą by
przystało za nią płacić? Czy nie zaczęli aby utożsamiać ceny, nie tyle ze sztuką,
co z jej fizycznym (zatem kosztującym) nośnikiem – płytą CD, papierem itp.?
Wszak, jak mówi
Anderson: bity nic nie kosztują. Czy sztuka też?
Przyp. Citronian-Man.
EKONOMIA KRÓLESTWA
Oprócz paradoksu daru, którego nie jesteśmy w stanie
odpracować, w naukach Jezusa znajdujemy wiele innych, podobnie jak w jego
przypowieściach. Wdowi grosz wrzucony do skarbonki uważał za cenniejszy niż złoto
bogaczy. W tym przypadku zwrócił uwagę na brak dążenia do użyteczności, a
jednocześnie pokazał, jak wielką wagę przywiązuje do pieniędzy. Chrześcijaństwo
szanuje materialny aspekt życia, nie potępia go, a na pytanie o płacenie
świeckich podatków Jezus obejrzał wybitą na monecie podobiznę i odpowiedział:
„Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara". To prawda, że kiedyś
przegonił „siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły,
baranki i gołębie" ze świątyni, ale... nie dalej! Jego sprzeciwu nie
budziły ich zajęcia (to byłoby za mało, aby wyganiać ich ze świątyni), lecz
mieszanie sacrum z profanum.
Oczywiście wiele razy ostrzegał przed działającym w dwie
strony prawem własności. Istnieje oczywiście własność jednokierunkowa, ale
zdarzają się przypadki wzajemnego posiadania. Biblijne ostrzeżenie brzmi
wyraźnie: rzeczy doczesne (chleb) są dobre, ale nie powinniśmy za bardzo o nie
dbać, aby uniknąć pułapki i uniezależnić się od nich:
„Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i
gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie
ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną.
Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.”
Należy też przedstawić inny fragment:
„Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to,
co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie
nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się
ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec
wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy
całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o
odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak
rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim
przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które
dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie
tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co
będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to
wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego
wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego
sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc
zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć
ma dzień swojej biedy.”
Co ciekawe, te słowa z równą siłą przemawiają do biednych,
jak i bogatych. Nawet jeśli (albo właśnie dlatego) mamy za dużo do ubrania (i
problem z wyborem, kupowaniem, zamawianiem), te słowa mają dla nas sens w taki
sam sposób, jak miały dla społeczności biedaków, którzy naprawdę nie mieli się
w co ubrać. Warto ponownie przeczytać ten fragment z tej perspektywy: jest on
skierowany również do bogatego społeczeństwa, które cierpi nie z powodu
niedostatku, lecz nadwyżek. Bo my z nadmiaru martwimy się o to, co jemy i
pijemy (nie za tłuste albo za słodkie?) albo w co się ubierzemy (co ja mam na
siebie włożyć?).
Należy w tym miejscu podać jeszcze jeden cytat: „Albowiem
korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się,
niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu
boleściami'. Ten fragment często bywa skracany i przekręcany w „pieniądze
źródłem wszelkiego zła", a przecież nie o tym jest tutaj mowa. To chciwość
pieniędzy z zalety robi przywarę. Być może następny cytat (również Pawła, lecz
z innego listu, w którym również używa terminu chciwość pieniędzy) lepiej
wyjaśni takie podejście: „Postępowanie wasze niech będzie wolne od chciwości na
pieniądze: zadowalajcie się tym, co macie. Sam bowiem powiedział: Nie opuszczę
cię ani pozostawię". W przypowieści o ziarnach „troski, bogactwa i
przyjemności życia" stanowią największą przeszkodę utrudniającą ziarnu (wierze)
„wydanie owocu".
TEORIA GIER.
UMIŁOWANIE WROGA KONTRA OKO ZA OKO
Niektórym wynikom możemy przyglądać się sposobami, które
umożliwia współczesna teoria gier. W dobrze znanym dylemacie dwaj więźniowie
wybierają swoją dominującą strategię, która maksymalizuje ich spodziewaną
użyteczność, choć nie użyteczność w ogóle.
Dylemat więźnia to jeden
z najsłynniejszych problemów w teorii gier.
Jest oparty na
dwuosobowej grze o niezerowej sumie, w której każdy z graczy może zyskać
oszukując przeciwnika, ale obaj stracą jeśli obaj będą oszukiwać.
W klasycznej formie
jest przedstawiany następująco:
Dwóch podejrzanych
zostało zatrzymanych przez policję. Policja, nie mając wystarczających dowodów
do postawienia zarzutów, rozdziela więźniów i przedstawia każdemu z nich tę
samą ofertę: jeśli będzie zeznawać przeciwko drugiemu, a drugi będzie milczeć,
to zeznający wyjdzie na wolność, a milczący dostanie dziesięcioletni wyrok.
Jeśli obaj będą milczeć, obaj odsiedzą 6 miesięcy za inne przewinienia. Jeśli
obaj będą zeznawać, obaj dostaną pięcioletnie wyroki. Każdy z nich musi podjąć
decyzję niezależnie i żaden nie dowie się czy drugi milczy czy zeznaje, aż do
momentu wydania wyroku. Jak powinni postąpić?
Przyp. Citronian-Man,
za wikipedią.
Obydwaj racjonalnie wybierają strategię oszukuj i
osiągnięcie gorszego wyniku (nie optimum Pareta). Sam system (charakter gry)
„zmusza" do osiągania wyników niepożądanych przez ogół. Barry Nalebuff,
jedna z czołowych postaci współczesnej teorii gier, zwraca uwagę, że negocjacje
oparte na chrześcijańskiej maksymie „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe"
potrafią poradzić sobie z tym konfliktem. „Gdyby ludzie stosowali złotą zasadę,
nie byłoby dylematu więźnia".
Ujęcie antropologiczne ukazuje ciekawy historyczny rozwój
dotyczący zarówno teorii gier, jak i historii moralności. Przez długi czas
dominowało w teorii gier twierdzenie, że w grach symultanicznych powtarzalnych
opłaca się stosowanie strategii wet za wet, czyli odwzajemniania tym samym.
Jeśli dwaj gracze grają w grę fałszywej współpracy, wysoce efektywną strategią
jest odwzajemnianie się niedozwolonymi posunięciami. Innymi słowy, policzek za
policzek, uśmiech za uśmiech, pieszczota za pieszczotę. Od czasów eksperymentów
Axelroda w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, gdy czołowi przedstawiciele
teorii gier prowadzili gry między sobą, ta strategia uchodziła za najlepszą.
Anatom Rapoport stosował metodę wet za wet i za każdym razem wygrywał. Jest to
prosta metoda zmuszająca do przestrzegania reguł, do przyjmowania rozwiązań
opartych na współpracy oraz rozwijająca umiejętność przebaczania (szybko i w
stosownej mierze, dzięki czemu gra nie kończy się po pierwszym dowolnym
oszustwie). W gruncie rzeczy jest to starotestamentowe oko za oko, ząb za ząb.
Dopiero całkiem niedawno odkryto strategię, która działa
jeszcze skuteczniej. W świecie szumu informacyjnego i niedokładnych informacji
dochodzi do błędnej interpretacji sygnałów i przyjmowanie (często bez potrzeby)
strategii odwzajemniania. Poza tym strategia ta ma skłonności do rekurencji i
wywoływania efektu spirali i pikowania w dół. Nalebuff twierdzi, że
skuteczniejsze jest podejście łagodniejsze.
W 1984 roku Robert
Axelrod zaprosił akademików z całego świata do uczestnictwa w turnieju dla
programów komputerowych, grających w iterowany dylemat więźnia (to znaczy taki
w którym gracze powtarzali wzajemną grę wielokrotnie). Najlepszą
deterministyczną (nielosową) strategią w tym turnieju okazała się strategia wet
za wet (strategia coś za coś), którą zgłosił Anatol Rapoport. Była ona
jednocześnie najprostszą zgłoszoną – jej cały program w języku BASIC zajmował
cztery linie. Strategia polegała na współpracy w pierwszej rundzie, a w każdej
kolejnej robieniu tego co przeciwnik robił w poprzedniej.
W niektórych
sytuacjach lepsza była lekko zmodyfikowana strategia wet za wet z wybaczaniem.
W strategii tej, jeśli przeciwnik oszukiwał, z małym prawdopodobieństwem
(1%-5%) gracz wybaczał i w kolejnej rundzie dalej współpracował. Pozwalało to
na przerwanie ciągu wzajemnych zdrad, w którym dwie strategie wet za wet mogły
utykać w nieskończoność.
(Nie znalazłem jednak
w źródłach by tą strategię przypisywano Nalebuffowi – Przyp. Citronian-Man)
Analizując najlepsze
strategie, Axelrod przedstawił kilka cech, którymi się one wyróżniały:
Przyjazność
oznaczająca nie oszukiwanie
dopóki przeciwnik tego nie zrobił.
Mściwość
oznaczająca reagowanie
na zdradę przeciwnika. Bez tej cechy, strategia nie mogła dawać dobrych
rezultatów. Przykładowo strategia Zawsze Współpracuj dawała bardzo kiepskie
wyniki, gdyż wielu przeciwników bezlitośnie wykorzystywało takiego gracza.
Skłonność do wybaczania
oznaczająca wracanie
do współpracy po okresie zemsty za oszustwo. To pozwalało uzyskać znacznie
lepsze wyniki niż ciągłe wzajemne mszczenie się.
Brak zazdrości
oznaczająca nie
staranie się uzyskać lepszego wyniku niż przeciwnik.
Przyp. Citronian-Man, za
wikipedią.
Początkowo w dziejach cywilizacji wschodniej za
najskuteczniejszą strategię uchodziła zasada oko za oko} ząb za ząb. Dopiero
Jezus przedstawił strategię bardziej otwartą na współpracę:
„Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam
powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy
policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją
szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa
tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć
od ciebie.”
Jeśli w grze powtarzalnej obie strony przyjmują strategię
oko za oko, czyli odpłacania dobrem za dobro, a złem za zło, więcej przestrzeni
zyskuje zło. Jeden czyn zły (nawet przypadkowy) powraca później echem. Nie ma
pewności, czy słaba fala zła zaniknie, czy też rozrośnie się i powstanie
niszczycielski sztorm. Odpłacanie złem za zło nie umniejsza go, lecz potęguje.
Dla porównania, w grze Nalebuffa strategia miłosierdzia prowadzi do
minimalizacji zła w znacznie większym stopniu niż wet za wet albo oko za oko -
w podobny sposób przemawiał Jezus:
„Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a
nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych
nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie
synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego
wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i
niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za
nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie
tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?”
Tym samym chrześcijaństwo wprowadza poważną rewolucję w tych
kwestiach moralnych. Jak pokazaliśmy w poprzednich rozdziałach, zło nie musi
mieć nic wspólnego z moralnością. Niektóre jego rodzaje (drzewo spadające na
człowieka) są niedobre, ale nie wynikają ze złamania zasad moralnych i nikt nie
może czuć się za nie winny. W tym cytacie wszelkie zło, również to głęboko
zakorzenione, po prostu się zdarza - świadome, nieodwracalne, moralne lub
niezwiązane z moralnością - i całe zostaje zrzucone na barki Mesjasza, który
ponosi ofiarę za całe zło tego świata. W tych skomplikowanych systemach trudno
doszukać się win i właśnie dlatego Bóg jest w pewnym sensie niesprawiedliwy, bo
przebacza. Można powiedzieć, że jest „pozytywnie niesprawiedliwy", tak jak
pan, który wypłaca robotnikom niesprawiedliwie wysokie pensje, chociaż wcale
nie musi. Systemy moralne, dążące do wywołania poczucia winy, miały zatonąć
dzięki jednej łasce Nowego Testamentu.
NOWY TESTAMENT A
DOBRO I ZŁO W EKONOMII
Nie pomagaj Bogu
przechodzić przez ulicę jak jakiejś staruszce.
U, „Stand Up
Comedy"
Czy dobro się opłaca (ekonomicznie)? Kwestią dlaczego
postępować dobrze zajmowali się myśliciele hebrajscy (jak pokazaliśmy), również
Nowy Testament poświęca jej wiele uwagi. I to na dwa sposoby.
Wprowadzając nową koncepcję Królestwa Bożego, zupełnie obcą
judaizmowi, chrześcijaństwo stworzyło „nową przestrzeń", w której
otrzymujemy zapłatę na czyny moralne. Świat doczesny nie musi być sprawiedliwy
(na nim uczciwy może cierpieć, a nieuczciwy żyć w dostatku i przepychu), jednak
w nadchodzącym królestwie sprawiedliwość czeka na wszystkich. O ile judaizm
musi radzić sobie z problemem kary lub nagrody za uczynki na tym świecie, o
tyle chrześcijaństwo przeniosło wymierzanie sprawiedliwości do innego świata -
pozaziemskiego. Dobro i zło (wychodzące) są uzasadnione logiką ekonomiczną, bo
będzie dobro i zło (przychodzące) - chociaż po śmierci. Opłaca się więc być
dobrym i znosić zło, bo w niebie otrzymasz za to nagrodę.
To eleganckie rozwiązanie, ale i ono ma swoją cenę - cenę
płaconą w świecie doczesnym. Ten świat, który w Starym Testamencie był dobry i
stanowił arenę dziejów, zszedł na inną drogę. Chrześcijaństwo podsunęło
rozwiązanie starożytnego paradoksu ekonomicznego niesprawiedliwej zapłaty, ale
nie za darmo. Zapłaciło, poświęcając świat doczesny. Wielu chrześcijan odbiera
świat jako niesprawiedliwy, i w dużej mierze zły. Oto skąd wziął się
nowotestamentowy dystans - czasami przechodzący w niechęć - do doczesności:
„Czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli
więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem
Boga". Bo skoro sprawiedliwi mogą cierpieć, a niesprawiedliwi żyć w
radości, to świat musi być z gruntu zły. Wydaje się więc, że mądrzej jest
uciekać z niego. Apostoł Paweł pisze: „pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to
o wiele lepsze". Generalnie personifikacja zła otrzymuje bardziej wyraźną
i przerażającą formę niż w Starym Testamencie. W całym Starym Testamencie
szatan został wymieniony tylko cztery razy (jeśli liczyć węża z Księgi
Rodzaju). Natomiast Nowy Testament wspomina go prawie pięćdziesiąt razy. Co
więcej, nazwany jest „władcą świata". Pod tym względem bilans dobra i zła
nie zachodzi w tym świecie. Nagrody za sprawiedliwość nie otrzymujemy na tym
świecie (jak Łazarz), lecz w niebie.
Z tego właśnie podejścia bierze się oderwanie chrześcijan od
świata. Z tego punktu widzenia świat wydaje się zły, niesprawiedliwy, nieważny,
przemijający. Nie przejmujmy się światem platońskich cieni, nie dajmy im się
krępować, najlepiej je ignorować (Augustyn myśli podobnie, ale w późniejszym
okresie rozwoju chrześcijaństwa Tomasz z Akwinu odwraca ten trend).
Drugi, znacznie głębszy sposób, w jaki Nowy Testament
rozwiązał problem ekonomii dobra i zła, polegał na podważeniu rachunku dobra i
zła. Zbawienie jest darem niezasłużonym (jak widzieliśmy powyżej), nie trzeba
na nie zasługiwać. Pod tym względem ekonomia dobra i zła przestała istnieć.
Wrócimy do tego później, bo najpierw zatrzymamy się przy przykazaniu ważniejszym:
przykazaniu miłości.
TRZEBA KOCHAĆ
Warto tu przypomnieć o czymś, do czego Stary i Nowy
Testament namawiają przede wszystkim: „miłuj bliźniego jak siebie samego".
Według Jezusa przykazanie to następuje zaraz po przykazaniu miłowania Boga i
jest najważniejsze ze wszystkich. Całe prawo można sprowadzić do jednego
prostego nakazu: „miłuj bliźniego jak siebie samego".
Ma on znaczenie także dla ekonomistów, bo dotyczy
regulowania egoizmu i miłości własnej. Miłość własna nie może byś ani
bezgraniczna, ani zerowa, bo powinniśmy dbać o siebie dokładnie tak samo jak o
bliskich z naszego otoczenia. Ktoś, kto bardzo kocha, potrafi kochać także
siebie. Nawiasem mówiąc, i w jednym, i drugim przypadku mówimy o miłości.
Miłość własna powinna być taka sama jak miłość do bliskich. Ani mniejsza, ani
większa.
Poza tym miłość wychodząca powinna być niezależna od
postępowania drugiej strony ani od jej postępowania wobec nas (dobro
przychodzące). Innymi słowy Jezus chce, abyśmy kochali się mimo wszystko. Druga
strona może kochać albo nienawidzić, ale my mamy kochać bliską osobę tak jak
siebie samego.
W trosce o samego siebie (roztropności) nie ma nic złego,
ale nie może ona zamienić się w obsesyjną miłość. Roztropność jest nawet jedną
z siedmiu cnót głównych, jak twierdzi McCloskey: „W połowie trzynastego wieku
Tomasz z Akwinu zaliczył do siedmiu cnót głównych Roztropność, czyli posiadanie
umiejętności, kompetencji, skromne dbanie o swój interes i posiadanie szeroko
rozumianej „roztropności”". Trzeba zwrócić uwagę, że cnota roztropności
jest tutaj tylko jedną z siedmiu, a nie jedyną - i zawsze należy patrzeć na nią
z takiej perspektywy.
NIEZNISZCZALNOŚĆ ZŁA.
PRZYPOWIEŚĆ O CHWASTACH
Trudno wyplenić zło, o ile w ogóle jest to możliwe. Nawet w
idealnym stanie panującym w Edenie musiała istnieć ewentualność (ukryta)
wystąpienia zła, czyli Drzewo Poznania Dobrego i Złego. Musi być możność
pojawienia się zła. Człowiek nie jest w stanie go wykorzenić - chrześcijaństwo
doskonale zdaje sobie z tego sprawę. A zło zaistnieje, rośnie między dobrem
niczym wszechobecny chwast. Właśnie dlatego świat potrzebuje symbolicznego
poświęcenia Chrystusa. Gdybyśmy sami potrafili osiągnąć czyste dobro, jego
ofiara byłaby niepotrzebna. W takim kontekście ciekawie wypada przypowieść o
chwastach w Ewangelii wg św. Mateusza:
Inną przypowieść im przedłożył: „Królestwo niebieskie podobne jest do
człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali,
przyszedł jego nieprzyja-
ciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i
wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i
zapytali go: „Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc
wziął się na niej chwast?”... Odpowiedział im: „Nieprzyjazny człowiek to
sprawił”. Rzekli mu słudzy: „Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?”. A on
im odrzekł: „Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy.
Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie
najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do
mego spichlerza”".
Nie możemy pozbyć się zła absolutnie. Ma ono do odegrania
swoją rolę. Gdybyśmy wyplenili wszelkie zło, zniszczylibyśmy wiele dobrej
pszenicy. Odwołując się do Tomasza z Akwinu: „Ileż dóbr pozbawiono by całość,
gdyby usunięto wszystko zło". Augustyn miał podobne zdanie: „Bóg
wszechmocny w żaden sposób nie dopuściłby do istnienia zła w swoich dziełach,
gdyby nie był na tyle wszechmocny i dobry, żeby zło obrócić na dobro"; a
gdzie indziej pisze: Nam nisi esset hoc bonum, ut essent et mala, nullo modo
esse sinerentur ab omnipotente bono. [Gdyby bowiem istnienie zła niebyło dobre,
Wszechmogący nie pozwoliłby na jego istnienie].
Pasożytujące chwasty (zło) usuwa się tylko w ramach pola,
nie piele się ich poza nim (na przykład na łące lub wzgórzu).
Przypowieść o chwastach ma jeszcze inny wymiar. Z pewnością
nie da się odróżnić, co jest chwastem, a co „dobrym nasieniem", dopóki nie
wzejdzie. Również nasze abstrakcyjne systemy moralne są wysoce niedoskonałe,
nie mówiąc już o trudnościach ze stosowaniem ich w praktyce. Nie ma szkoły
etycznej, której nauki byłyby w pełni konsekwentne i nie zawierały
sprzeczności. Czy człowiek w ogóle jest zdolny do odróżniania dobra od zła?
(„Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni"). Nawiasem mówiąc, słowa te
sprawdzają się do dziś dnia, a ludzie nie są w stanie opracować
satysfakcjonującego systemu moralnego, chociaż próbują tego najwspanialsze i
najbardziej kreatywne umysłowości.
Zupełnie jakbyśmy z powodu belki w oku widzieli świat zniekształcony.
Swoich błędów nie dostrzegamy, a jesteśmy gotowi wyciągać „drzazgę w oku swego
brata". Próbujemy tworzyć skomplikowane systemy moralne (przykładem może
być system faryzeuszy), którymi wychwytujemy komary, a przepuszczamy wielbłądy.
Jezus sprzeciwiał się takim systemom, a nawet je przedrzeźniał. Sam nie
pozostawił po sobie żadnego systemu zasad, które można byłoby poddać
zewnętrznym osądom, a jedynie przykazanie miłości. Wychodzi z założenia, że
wszelkie dobro i zło pochodzi z człowieka, z jego woli albo serca. A jak
osądzać tych, którym nie możemy zajrzeć w serce? Paweł dodaje jeszcze jedną
(nie)zasadę: „Celem zaś nakazu jest miłość, płynąca z czystego serca, dobrego
sumienia i wiary nieobłud- nej". jeszcze prościej: „Dla czystych wszystko
jest czyste, dla skalanych zaś i niewiernych nie ma nic czystego, lecz duch ich
i sumienie są zbruka- ne". na koniec (nie)zasada najważniejsza: „Wszystko
mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu
nie oddam się w niewolę".
Wróćmy jednak do Rajskiego Ogrodu, w którym - zgodnie z
Biblią - narodziła się umiejętność odróżniania dobra od zła. Z tego punktu
widzenia mamy do czynienia z odwiecznym paradoksem, ponieważ do tej pory
wszystkie szkoły etyczne ścigają się w przedstawianiu lepszych sposobów
rozpoznawania różnic pomiędzy dobrem a złem (na wiedzę> co jest dobre, a co
złe). Jednocześnie zgodnie z Księgą Rodzaju wygnanie człowieka z raju nastąpiło
właśnie dlatego, że chciał poznać smak owoców z Drzewa Poznania Dobra i Zła.
Tak więc przyczyną upadku było pragnienie rozróżniania dobra i zła - a szkoły
etyczne nadal próbują tego samego! Słowa Jezusa przeniosły moralność z obszaru
czynów do domeny myśli, pragnień i wyobrażeń. Aby popełnić grzech, nie trzeba
nikogo zabić. „Wystarczy" nienawidzić. Często nienawiść od morderstwa
dzieli grubość jednego nerwu, często brak okazji lub nawet zwykłe
niedociągnięcia logistyczne. Również inne grzechy, jak widać po kazaniu na
górze, zostały przetransponowane z zewnątrz (popełnienie) do wnętrza (pragnienie
zła, zamiar). Przesłanie chrześcijaństwa jest takie, że jeśli chodzi o
zbawienie, to nie liczy się dobro ani zło. Jak pisał apostoł Paweł:
„Błogosławiony mąż, któremu Pan nie poczyta grzechu". Ponieważ tym, którym
przebaczono, zło nie będzie liczone. To bardzo radykalny (zarówno pod względem
praktycznym, jak i filozoficznym) sposób wyjścia z labiryntu zasad moralności
tworzonej przez człowieka. Chrystus pokutuje za nasze winy i ich konsekwencje,
a tym samym zmienia dotychczasową moralność i anuluje istniejące do tej pory
koncepcje dobra i zła. Relacje z Bogiem nie przypominają zestawień księgowych,
lecz opierają się na miłości i radości. W zamian za to oferuje on niezasłużoną
i niesprawiedliwą (pozytywnie niesprawiedliwą) łaskę.
PRACA JAKO BŁOGOSŁAWIEŃSTWO,
PRACA JAKO PRZEKLEŃSTWO
Widzieliśmy, jak pojmowanie pracy ewoluowało u Hebrajczyków
i Greków. Człowiek został umieszczony w Rajskim Ogrodzie, aby „uprawiał go i
doglądał". Eden nie był więc miejscem idyllicznym; człowiek nawet w stanie
doskonałości i błogości musiał pracować. Praca stanowi dla człowieka środek do
pełniejszego wyrażania siebie i samorealizacji, a także jest źródłem
permanentnej introspekcji - rozpoznawania własnych granic i możliwości, a
często nawet swojego miejsca w świecie. Człowiek nie pracuje więc z
konieczności, lecz dlatego, że taką ma naturę. Nieprzyjemna praca (w pocie
oblicza) pojawiła się dopiero po Upadku.
Podobne historie znajdujemy w legendach greckich. Dawno temu
praca była przyjemnością, ale z powodu Pandory, pierwszej stworzonej kobiety
(została stworzona za karę), która otworzyła puszkę, wypuszczając z niej
wszelkie zło, w tym także nieprzyjemność płynącą z pracy - stała się
uciążliwością nieznaną wcześniej człowiekowi. Zupełnie jakby praca sama w sobie
nie była przekleństwem (istniała długo jako błogosławieństwo), a dopiero
później zostało do niej dołączone cierpienie. „Przeklęta niech będzie ziemia z
twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po
wszystkie dni twego życia". Zupełnie jakby zostało powiedziane: „To, co
powstało, aby dawać ci przyjemność oraz sens życia, teraz często będzie niemiłe
i przeciwne tobie".
Taka koncepcja wyraźnie pasuje do poglądu na pracę w
klasycznej ekonomii, która z góry zakłada negatywną użyteczność pracy - od
pierwszej godziny od rozpoczęcia. Dzisiaj uznajemy, że praca nie ma
użyteczności lub ma użyteczność konsumpcyjną (człowiek pracuje tylko po to, aby
mógł konsumować). Nie zauważamy głębszego, ontologicznego sensu pracy, a
mianowicie faktu, że praca jest czymś unikalnym dla człowieka i że ludzie
dostrzegają jej głębszy sens, widząc w niej częściowy (ale ważny!) cel życia.
Wróćmy jednak do Nowego Testamentu. Praca powinna zapewniać
człowiekowi przyjemność i spełnienie. W przeciwieństwie do Greków Biblia nie
nawołuje do życia bez pracy fizycznej. Praca jest wręcz obowiązkiem człowieka:
„Kto nie chce pracować, niech też nie je". Twierdzenie, że osoba duchowna
powinna być wolna od pracy i ziemskich dążeń, podważa fakt, że sam Chrystus
przybył do Jerozolimy jako wyszkolony cieśla. Pracowali wszyscy jego uczniowie,
głównie jako rybacy (fizycznie), ale także jako celnicy (niefizycznie). Żaden z
nich nie zarabiał na życie intelektem ani filozofowaniem, żaden też nie należał
do osób cały swój czas poświęcających medytacjom. Nawet apostoł Paweł, który skomponował
zdumiewająco dużą część Nowego Testamentu i ewangelizował po drodze do Rzymu,
wcale nie specjalizował się w sprawach duchowych i kiedy mógł, pracował przy
wyrobie namiotów, aby dla nikogo nie być ciężarem.
Gdzie szukać równowagi pomiędzy aktywnością fizyczną a
życiem w kontemplacji? Ani Stary, ani Nowy Testament nie sugerują, że można
wybrać albo to, albo to. Przeciwnie: kto chce żyć pobożnie, powinien uczciwie
pracować i zarabiać na swoje utrzymanie, pisze apostoł Paweł do kościoła w
Salonikach, gdzie spora część ludzi zaczęła odmawiać wykonywania pracy
fizycznej z różnych duchowych powodów.
„Nakazujemy wam, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście
stronili od każdego brata, który postępuje wbrew porządkowi, a nie według
tradycji, którą przejęliście od nas. Sami bowiem wiecie, jak należy nas
naśladować, bo nie wzbudzaliśmy wśród was niepokoju ani u nikogo nie jedliśmy
za darmo chleba, ale pracowaliśmy w trudzie i zmęczeniu, we dnie i w nocy, aby
dla nikogo z was nie być ciężarem. Nie jakobyśmy nie mieli do tego prawa, lecz
po to, aby dać wam samych siebie za przykład do naśladowania. Albowiem gdy
byliśmy u was, nakazywaliśmy wam tak: Kto nie chce pracować, niech też nie je!
Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie
pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi. Tym przeto nakazujemy i
napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny
chleb jedli. Wy zaś, bracia, nie zniechęcajcie się w czynieniu dobrze! Jeżeli
ktoś nie posłucha słów naszego listu, tego sobie zaznaczcie i nie obcujcie z
nim, aby się zawstydził.”
Gdzie indziej Paweł podkreśla, że nawet on nie żyje z datków
od bliźnich, chociaż w pełni poświęcił się misji głoszenia ewangelii wśród
pogan.
„Nie pożądałem srebra ani złota, ani szaty niczyjej. Sami wiecie, że te
ręce zarabiały na potrzeby moje i moich towarzyszy. We wszystkim pokazałem wam,
że tak pracując, trzeba wspierać słabych i pamiętać o słowach Pana Jezusa,
który powiedział: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu".
WŁASNOŚĆ PRYWATNA.
CZYJA ZIEMIA?
Z pracą wiąże się inny sposób zarabiania - bycie
właścicielem. Czy własność prywatna zawsze obowiązuje? Chrześcijaństwo w pewnym
skrajnym sense, w chwili potrzeby decydującej o życiu, podważa absolutne prawo
do własności prywatnej. Mimo to Tomasz z Akwinu twierdzi, że własność prywatna
ma pozytywny wpływ na spokój i ład społeczny, a ponadto daje dobre bodźce
motywacyjne. Robi jednak ważny wyjątek od prawa do własności prywatnej: „w
wypadku konieczności wszystkie rzeczy są wspólne (...) A więc nie ma grzechu,
jeśli ktoś zabierze rzecz cudzą, by zaradzić sobie w wypadku
konieczności". Ten pogląd opiera się na koncepcji, że wszystkie ziemskie
dobra z natury podlegają własności wspólnej. Cieszył się popularnością nie
tylko w czasach scholastyki, ale także klasycznej ekonomii. Podobnie uważał
John Locke, jeden z ojców euroatlantyckiej tradycji ekonomicznej. Swoje
twierdzenie popiera zarówno rozumem, jak i wiarą: „Gdy rozważymy to, co mówi
nam naturalny rozum, a więc iż ludzie raz się rodząc posiadają uprawnienia do
zachowania samych siebie, a w konsekwencji do jedzenia i picia oraz do innych
takich rzeczy, jakich natura wymaga do ich utrzymania, a Objawienie wylicza nam
te dobrodziejstwa świata, które Bóg stworzył dla Adama, Noego i jego synów,
wtedy jest oczywiste, że Bóg, jak powiada król Dawid Ps CXV. dał Ziemię synom człowieczym we wspólne
władanie>. Klasyczny ekonomista John Stuart Mili podchodzi w podobny sposób:
„Ziemi nie zrobił człowiek. Jest ona pierwotnym dziedzictwem całego rodzaju
ludzkiego".
Prawom tworzonym przez człowieka nie wolno stać w
sprzeczności z odwiecznym prawem Boga. Nawet prawa własności prywatnej nie
można stawiać wyżej niż przynależności człowieka do ogólnoludzkiej
społeczności. Innymi słowy; instytucja własności prywatnej schodzi na dalszy
plan w momentach, w których stawką jest ludzkie życie.
Wprawdzie Tomasz z Akwinu w bogactwie nie widzi nic złego
(przeciwnie, pokażemy jeszcze, że podważał tradycje ascetyzmu), jednak nie
potrafi sobie wyobrazić, że ktoś może gromadzić majątek, gdy jego bliźni cierpi
skrajny niedostatek (za tym poglądem stoi jego postrzeganie społeczeństwa jako
społeczności bliźnich). Z drugiej jednak strony zdaje sobie sprawę, że nędzarzy
jest wielu i nie sposób nasycić ich wszystkich. „Jeśliby jednak ktoś znajdował
się w koniecznej potrzebie tak nagłej i oczywistej, że nie ulegałoby
wątpliwości, iż należy mu natychmiast pomóc tymi środkami, które są dostępne,
na przykład gdy jakiejś osobie zagraża niebezpieczeństwo i nie można inaczej
jej dopomóc, wówczas wolno jej zaradzić tej koniecznej potrzebie przez jawne
lub potajemne zabranie cudzej rzeczy. W takim wypadku nie będzie to właściwie
ani kradzież, ani rabunek". Dzieje się tak dlatego, że „chodzi tu o
konieczność zmuszającą do kradzieży i dlatego albo zmniejszającą winę, albo w
ogóle ją znoszącą". Tę samą koncepcję John Locke powtórzył w drugim z
Dwóch traktatów o rządzie w sławnej obronie (niemal absolutnej) własności
prywatnej.
W czasach potrzeby bogaty powinien być gotów do dzielenia
się z biednymi. Tomasz z Akwinu podaje przykład starotestamentowego zalecenia,
w myśl którego nie popełnia przestępstwa ten, kto pożywi się owocami z nienależącej
do niego winnicy. Głodny może więc najadać się do pełna w cudzych winnicach pod
warunkiem, że żadnych owoców nie zabiera ze sobą. Tomasz uważa, że zasada ta
nie stoi w sprzeczności z dobrem społecznym (prawem własności), ponieważ dzięki
odpowiednio sformułowanemu prawu „ludzi przyzwyczai się przez to do chętnego
dzielenia się swoim dobytkiem".
W podobnym duchu powstało prawo pokłosia. Bogatemu nie wolno
wysyłać żniwiarzy, aby zbierali kłosy pozostałe po żniwach. Wszystko, co
zostało na polu, należy do biedaków, wdów i sierot. Kto czytał Stary Testament,
zauważył, jak często pojawiają się tam specjalne zalecenia dotyczące ochrony
najsłabszych ludzi w społeczeństwie.
MAŁA MIŁOŚĆ.
KOMUNITARYZM, CHARYTATYWNOŚĆ I SOLIDARNOŚĆ
Z ekonomicznego punktu widzenia nie możemy nie wspomnieć, że
życie w pierwotnym kościele toczyło się w swego rodzaju komunach, które
funkcjonowały na zasadzie wspólnej własności i z przekonaniem o rychłym
nadejściu dni ostatnich.
„Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne.
Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby (...)
Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał
swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą
świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wszyscy oni mieli wielką łaskę.
Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali
je i przynosili pieniądze [uzyskane] ze sprzedaży, i składali je u stóp
Apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby.”
Podobne zasady własności obowiązywały później w monastyrach
i niektórych chrześcijańskich miastach, na przykład w czeskim Taborze podczas
wojen husyckich w piętnastym wieku. Pytanie, w jaki sposób dobrowolny i głęboko
religijny komunitaryzm ewoluował w ateistyczny komunizm, nadal pozostaje bez
odpowiedzi. Niemniej jednak komunizm zawdzięcza to zjawisko chrześcijaństwu.
Jednak, jak widzimy z historii, marksistowska wizja komunizmu, jako alternatywa
dla kapitalizmu, nie sprawdziła się w praktyce.
Wzmianki o podobnym komunitaryzmie znajdujemy w licznych
nawiązaniach do Akwili i Pryscylli. Pierwsze pokolenie chrześcijan chciało
stworzyć „alternatywną społeczność jak najbardziej odseparowaną od dominującego
społeczeństwa cesarskiego". Te lokalne zgromadzenia celebrowały Ostatnią
Wieczerzę i zbierały datki na biednych.
Charitas po łacinie oznacza miłość. W Nowym Testamencie
stosowano niejedno słowo miłość, lecz kilka: greckie agape (miłość święta)
różniło się od eros (miłość erotyczna, ciągoty, płomienne uczucie), stergein
(miłość rodzinna) i filia (miłość przyjacielska). Natomiast charitas stanowiła
miłość społeczną, współczucie dla innych. Mówiono nawet, że ta „mała
miłość" przypomina siłę grawitacji, która jest słaba i w porównaniu z
innymi siłami prawie nieodczuwalna, podobnie jak charitas w porównaniu z innymi
miłościami (znacznie intensywniejszymi i ukierunkowanymi na pojedyncze osoby
lub niewielkie grupki). Jednak również podobnie jak krótkotrwała i potężna siła
nuklearna oraz długotrwała i słaba siła grawitacji, charitas scala jednostki, w
naszym przypadku społeczeństwo, tak jak siła przyciągania łączy przedmioty
odległe od siebie (choć nie jest tak potężna jak siła nuklearna lub
elektryczna).
Najstarsze zasady i zwyczaje związane z dobroczynnością i
solidarnością znamy już ze Starego Testamentu. Nowy Testament rozwija to zagadnienie.
„Niepotrzebna nadwyżka dóbr nie powinna być składowana jako skarb, lecz raczej
zostać rozdana w formie jałmużny". W niektórych przypadkach Nowy Testament
posuwa się jeszcze dalej: „Sprzedajcie wasze mienie i dajcie jałmużnę!",
mówi Jezus do uczniów. „Starajcie się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy będą
wam dodane".
Niemniej jednak redystrybucja dóbr powinna zachodzić na
zasadach dobrowolności. Apostoł Paweł pisze: „Tak bowiem jest: kto skąpo sieje,
ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. Każdy
niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie
czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg". Równość w
redystrybucji opisuje w poniższym cytacie, dotyczącym wzajemnej pomocy w
kościele.
„Doprowadźcie teraz to dzieło do końca, aby czynne podzielenie się tym,
co macie, potwierdzało waszą chętną gotowość. A gotowość uznaje się nie według
tego, czego się nie ma, lecz według tego, co się ma. Nie o to bowiem idzie,
żeby innym sprawiać ulgę, a sobie utrapienie, lecz żeby była równość. Teraz
więc niech wasz dostatek przyjdzie z pomocą ich potrzebom, aby ich bogactwo
było wam pomocą w waszych niedostatkach i aby nastała równość według tego, co
jest napisane: Nie miał za wiele ten, kto miał dużo. Nie miał za mało ten, kto
miał niewiele.
Jeśli chodzi o zbiórkę, która się odbywa na rzecz świętych, zróbcie
tak, jak poleciłem Kościołom Galacji. Niechaj pierwszego dnia tygodnia każdy z
was coś odłoży według tego, co uzna za właściwe, żeby nie zarządzać zbiórek
dopiero wtedy, kiedy przybędę. Kiedy zaś się zjawię, przez tych, których
uznacie za godnych, poślę dar wasz z listami do Jerozolimy.”
Tak miały funkcjonować zabezpieczenia socjalne w kościele.
Nie odnosiło się to jednak do całego społeczeństwa, bo Paweł nie miał żadnej
gwarancji, że zebrane tam pieniądze będą sprawiedliwie podzielone. Miały być
wysyłane tylko tam, gdzie istniała najpilniejsza potrzeba.
A teraz przyjrzyjmy się etosowi gospodarczemu, który później
rozwijał się w zdominowanej przez chrześcijaństwo Europie.
PÓŹNIEJSZY ROZWÓJ.
ASCETYZM AUGUSTYNA I DOCZESNOŚĆ AKWINATY
Do najważniejszych postaci kształtujących chrześcijańską
Europę i wpływających na jej rozwój należeli Augustyn i Tomasz z Akwinu. W
wielu częściach Nowego Testamentu czytamy o rozbieżnościach pomiędzy akceptacją
świata doczesnego a jego marginalizacją, chociaż w naukach Jezusa nie ma z góry
negatywnego nastawienia do doczesności. Do najważniejszych przesłań Jezusa
należy treść zawarta w wielokrotnie powtarzanej wiadomości, że „bliskie jest
królestwo Boże". W pewnym sensie jest ono już obecne w świecie
materialnym, jakby przybywało bezustannie i ogarniało świat swoimi falami.
Augustyn w dużym stopniu nawiązuje do platonizmu, a
otaczający świat postrzega jako halucynację i grę cieni, które tylko nawiązują
do świata istniejącego naprawdę. Dla niego to, co widzi, nie przedstawia
rzeczywistości (co pod wieloma względami przypomina skrajności racjonalnego
pojmowania świata, które abstrakcje stawia powyżej konkretów). Nie chodzi tu
bezpośrednio o dualizm ciała i ducha, mimo to Augustyn uważa ciało za „ciężar
dla duszy". Już samo takie podejście sugeruje, że ekonomia nie ma tu
wielkiego znaczenia. Dla ekonomisty bardziej ciekawe będzie prześledzenie
późniejszej wielkiej osobowości, Tomasza z Akwinu, który skierował uwagę z
augustiańskiego wnętrza ku badaniom świata zewnętrznego.
Dopiero w czasach Akwinaty w Europie odkryto pisma
Arystotelesa, który zwracał uwagę ku zewnętrznemu światu. Pod koniec
średniowiecza Arystoteles uchodził za zagrożenie dla augustiańskiego
chrześcijaństwa. Tomasz i Akwinu nie lekceważył arystotelesowskiej
interpretacji tematów doczesnych, lecz starannie je zgłębił aż do momentu, gdy
„dobrodusznie zwrócono uwagę na świat doczesny". Tak jak Augustyn połączył
z chrześcijaństwem idee platońskie, tak Tomasz z Akwinu - arystotelesowskie (w
swoich pismach odwołuje się do Arystotelesa niemal stale, pisze o nim Filozof
przez duże F). Jedna z najważniejszych ról, jaką odegrał Tomasz z Akwinu, to
przedstawienie alternatywy dla augustiańskiego neoplatonizmu, który wspierał
nauki zachodniego kościoła od tysiąca lat. „Chrystianizując" Arystotelesa,
stworzył system postrzegający świat nieco bardziej przychylnym okiem.
Współcześni zarzucali mu (a także Albertowi), że: „odwołują się do świętej
mądrości, choć ich umysłom znacznie bliższa jest doczesność .
CELEBRACJA
RZECZYWISTOŚCI U AKWINATY
Myśl neoplatońska popiera koncepcję wznoszenia się do
Boskiej, niezmiennej egzystencji w drodze wspinania się po kolejnych szczeblach,
bardziej lub mniej powiązanych ze światem materialnym. Natomiast Tomasz z
Akwinu odniósł się do tej sprawy inaczej: „We wszystkim, żywym i nieżywym,
materialnym i duchowym, doskonałym i wadliwym, a nawet złym i dobrym, we
wszystkim, co istnieje, stykamy się z istnieniem Boga. Ten świat nie tylko jest
dobry, jest wręcz święty". Akwinata uczy odnoszenia się z szacunkiem do
całego dzieła stworzenia oraz pozytywnego nastawienia do wszystkiego, co
istnieje. Przytaczając jego słowa: „Każda zatem rzecz jest dobra dzięki temu,
że posiada istotę (...) dobrem trzeba nazwać samo istnienie". „Bóg jest we
wszystkich rzeczach". Z ontologicznego punktu widzenia Tomasz z Akwinu
rozumiał świat materialny jako absolutnie realny. Ten świat to nie halucynacja,
nie cień, nie pułapka, nie miejsce prób dla zła ani nie niedoskonały
przedsionek realnego świata, jak twierdzą skrajni platoniści i Augustyn w
niektórych wypowiedziach. Dla Tomasza z Akwinu rozwiązywanie problemu tego
świata jest działaniem jak najbardziej sensownym.
W swoim pozytywnym podejściu do materii posunął się nawet
dalej niż Arystoteles. Grecki filozof twierdził, że Bóg uformował świat z
istniejącej wcześniej materii, która nie zalicza się do dzieła stworzenia, lecz
stanowi materiał wykorzystany przez Boga do stworzenia poszczególnych bytów.
Akwinata, zgodnie z naukami judaizmu, pozostaje przekonany, że nawet pierwotną
materię stworzył Bóg i że nawet ona jest dobrem stworzonym przez Boga,
„Ponieważ wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre". Akwinata podważa argument
Augustyna, że „szczęśliwe dusze powinny unikać wszelkiego ciała", i
twierdzi, że dusza oderwana od ciała nie jest bliższa Bogu niż dusza w ciele.
Cielesność nie musi więc być negatywna - przeciwnie, Tomasz z Akwinu jej broni.
Ta pozornie drobna kwestia pociągnęła za sobą ogromne
konsekwencje, zwłaszcza dla ekonomii. Jeśli Bóg stworzył coś z niczego, ex
nihilo, to materia również musi być dziełem Boga. Z tego punktu widzenia
materia, rzeczywistość i świat doczesny stanowią dobro. Warto więc zajmować się
nimi i je doskonalić. Dzisiaj najwyraźniej znaleźliśmy się na przeciwnym
ekstremum nadmiernego zaabsorbowania materią oraz światem zewnętrznym, a także
zaniedbania swego wnętrza, życia duchowego i troski o duszę (jak napisał jeden
z najbardziej wpływowych czeskich filozofów dwudziestego wieku, Jan Patoćka).
Epoka poprzedzająca Tomasza z Akwinu zmierzała w zupełnie innym kierunku.
Przemieszczanie tego wahadła stanowi rzecz bardzo ciekawą, należy bowiem unikać
obydwu skrajności. Jak biograf Akwinaty G.K. Chesterton napisał: „Bóg stworzył
Człowieka w taki sposób, aby mógł utrzymywać kontakt z rzeczywistością, a co
Bóg złączył, niech człowiek nie waży się rozłączać". Jak pokazał Tomasz z
Akwinu, patrzymy na coś, co można nazwać błogosławieństwem i uwolnieniem percepcji
świata, która dziś powszechnie stanowi o odbiorze zachowań ekonomicznych.
ARCHETYPY
NIEWIDZIALNEJ RĘKI RYNKU
Co zatem począć ze złem? Surowo karać i rugować je
wprowadzaniem praw i ograniczeń? Rozwiązanie przedstawia uznawany przez wielu
za najlepszego filozofa nowożytności Thomas Hobbes. Jego zdaniem człowiek rodzi
się skażony złem i jego czyny należy nadzorować i korygować. Rozwiązaniem jest
twarda ręka władcy-tyrana dysponującego taką władzą, aby mógł tłumić zło.
Jeśli tak się nie dzieje, wolni ludzie popadną w
rozwiązłość, wkrótce wybuchną wojny wszystkich ze wszystkimi (helium omnium
conta omnes) i zacznie rozprzestrzeniać się chaos. Nie trzeba dodawać, że taki
pogląd ma ogromny wpływ na podejście do wolności ekonomicznej jednostki -
jakkolwiek wyglądają jej relacje z ekonomią. Tomasz z Akwinu wyraża sprzeciw
przeciwko takiemu podejściu. „Każde zło jest zakorzenione w jakimś dobru. Zło
bowiem nie może istnieć samo przez się, skoro nie posiada istoty". Zło
samo z siebie (i dla siebie) nie istnieje. Nie można popełnić złego czynu, o
ile nie ma w nim odrobiny dobra, dla którego ktoś popełnia zły czyn. Nie da się
zamierzyć popełnienia czystego zła, może wyniknąć tylko poza intencjami. Złe
rzeczy (złe decyzje) istnieją, ale stoją w sprzeczności z zasadniczym
nastawieniem ludzkiej natury. Człowiek z natury swej i dzięki rozumowaniu dąży
ku dobru. Podobną opinię prezentował nawet Sokrates: „Kto hańbą okrywa się i
zbrodnie popełnia, postępuje mimo własnej woli".
Aby nie było nieporozumień: nie chcę przez to powiedzieć, że
człowiek był albo jest dobry, lecz tylko że dobra jest jego natura czy - jak
kto woli - istota. Człowiek w istocie swej, w swej kwintesencji został
stworzony jako dobry, jednak zdarzają się wypaczenia i wtedy człowiek dokonuje
złych czynów. Generalnie jednak ciągnie go do dobra i nie jest z gruntu
zepsuty. Nawet ten „najgorszy" jest - aby użyć terminu chrześcijańskiego -
możliwy do zbawienia. Gdyby nie było w nim nic, absolutnie nic dobrego, to po
co byłoby go zbawiać?. Właśnie do tej istoty człowieka Bóg może przemawiać,
rzucać jej wyzwania i nawoływać. Gdy człowiek planuje popełnić zło
(morderstwo), to kierują nim inne intencje (na przykład zemsta, która w jego
subiektywnym odczuciu stanowi wymierzenie sprawiedliwości, a sprawiedliwość jest
dobra - mści się, aby było sprawiedliwie [jego zdaniem]). Nawet najgorsze zło
(na przykład holokausty albo stosy czarownic) popełniano pod pozorem (czysto
retorycznym, ale dla wielu przekonującym) wyższego dobra. Naziści twierdzili,
że potrzebują więcej Lebensraumy czyli przestrzeni życiowej niezbędnej do
ekspansji. Tak więc człowiek tkwi w błędzie i czyni najbardziej niewyobrażalne
zło, zawsze jednak robi to dla jakiegoś (przeważnie wypaczonego) dobra.
Intencje to za mało. Aby czynić dobro, potrzebna też jest wiedza.
Zło ma na tym świecie do odegrania pewną rolę. Jak już
wspominaliśmy: „Ileż dóbr pozbawiono by całość, gdyby usunięto wszystko
zło", pisze Akwinata. Gdzie indziej wspomina, że „wśród rzeczy istnieje
wiele dóbr, których by nie było, gdyby nie było rzeczy złych". A koniec
końców [podkreślenia autora]:
„Zatem Opatrzność Boża nie powinna całkowicie wykluczać zła w rzeczach
(...) Dobro całości jest ważniejsze niż dobro części. Dlatego sprawą
zapobiegliwego rządcy jest niezwracanie uwagi na brak jakiegoś dobra
cząstkowego, aby wzrosło dobro całości, jak na przykład architekt ukrywa
fundamenty pod ziemią, by cały dom stał pewnie. Lecz gdyby się pozbawiło zła
niektóre części wszechświata, wiele z jego doskonałości by znikło, gdyż jego
piękno jest wynikiem uporządkowanego połączenia dobra i zła, ponieważ zło
pochodzi od niedomagającego dobra. A jednak wynika z niego jakieś dobro za
sprawą opatrzności rządzącego, tak jak cisza sprawia, że śpiew brzmi
szczególnie miło. A zatem Opatrzność Boże nie powinna wykluczać zła w rzeczach.”
Do pewnego stopnia zaczyna to brzmieć jak tezy, które
przedstawił w późniejszym czasie Mandeville w utworze Bajka o pszczołach, czyli
wady prywatne - zyskiem publicznym. Znakomicie przedstawia to nawiązanie F.A.
Hayek w swojej nowej książce New Studies in Philosophy, Politics, Economics,
and the History of Ideas. Wyraźnie wskazuje nieoryginalność myśli Mandevillea:
„Czyż nawet Tomasz z Akwinu nie przyznawał, że multi- tudae ulilitates
impedirentur si omnipeccata districte prohiberentur - wiele rzeczy przydatnych
byłoby niemożliwych, gdyby wszystkie grzechy były surowo zakazane?".
Koncepcję niewidzialnej ręki, czyli niesystematycznych i
często złych dążeń jednostek prowadzących w społeczeństwie do wspólnego dobra,
doskonale znali nawet starożytni. Nie przedstawił jej jako pierwszy ani Adam
Smith, ani Bernard Mandeville, ani nawet Tomasz z Akwinu. Starożytny poeta
Arystofanes pisze:
Jest przecież takie stare powiedzenie:
Co bezrozumnie, głupio zamyślimy,
Wszystko to zawsze wyjdzie nam na dobre.
Jednak Akwinata zmierzał w tej koncepcji w inną stronę.
Chociaż Bóg nie chce rzeczy złych, Akwinata traktuje zło jako dowód istnienia
Boga i opatrzności, i przeciwstawia je tym, którzy w złych czynach widzą dowód
na nieistnienie Boga. Dla dobra ogółu więc zło musi istnieć koniecznie. Jak
przedstawiliśmy powyżej, dobro całości jest ważniejsze od dobra części. Na
poparcie tych twierdzeń Tomasz z Akwinu powołuje się na dwa cytaty z Biblii:
Ja tworzę światło i stwarzam ciemności,
sprawiam pomyślność i stwarzam niedolę.
Ja, Pan, czynię to wszystko.
Oraz:
Czyż dmie się w trąbę w mieście,
a lud się nie przelęknie?
Czyż zdarza się w mieście nieszczęście,
by Pan tego nie sprawił?
Gdyby miało istnieć dobro absolutne, to z pewnością Bóg
powiedziałby o tym. Z powyższego cytatu wynika jednak, że Hebrajczycy
postrzegali to w bardziej skomplikowany sposób: wprawdzie Bóg jest przyczyną
pokoju, ale również „stwarza niedolę". W końcu to On umieścił w raju
Drzewo Poznania Dobra i Zła, a gdy ludzie zjedli z niego owoc, stwierdził: „Oto
człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło; niechaj teraz nie wyciągnie
przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na
wieki". Z drugiej strony pokazaliśmy, że nawet Szatan, wcielenie zła, gra podwójną
rolę. Nawet on w pewien sposób przyczynia się do dobra. Aby istniało dobro i
zło, aby istniała moralność, musi istnieć wolność, ponieważ o moralności możemy
mówić tylko wówczas, gdy istnieje wolny wybór. W tym sensie dobro nie może
istnieć bez zła (przynajmniej potencjalnego). Możliwość wystąpienia zła
istniała nawet w idealnym Raju.
Dlatego zło nie może zostać wyrugowane ze świata. Byłoby to
nawet niewskazane. Koncepcja ta nie legitymizuje bezpośrednio idei liberalizmu,
lecz w znacznej mierze ją wzbogaca. Częściowo wykazaliśmy to już za
pośrednictwem przypowieści o chwastach. W każdym razie daleko odeszliśmy od
twardego eliminowania zła przez rządzącą władzę. Rządy Bożej Opatrzności nie
opierają się na złu. „Ani też - dla uniknięcia partykularnego zła - nie
należało burzyć dobra wspólnego, zwłaszcza że Bóg jest tak potężny, iż wszelkie
zło może obrócić na dobre". Lub ujmując to jeszcze jaśniej:
„nigdy nie wolno nakłaniać nikogo do grzechu, wolno jednak wykorzystać
grzech do uczynienia pewnego dobra, a mianowicie dla zaradzenia jakiejś
koniecznej potrzebie własnej lub cudzej".
Czasami zamiast walczyć z diabłem, lepiej zaprząc go do
pługa. Zamiast marnować ogromną energię na boje z diabłem, lepiej wykorzystać
ją do pożytecznych celów. Stawiając młyn nad szalejącą rzeką albo zaprząc
diabła do wozu, jak to uczynił czeski święty Prokop. Jeśli nie możesz go
pokonać, zastosuj podstęp. Mądrzej i korzystniej jest wykorzystać chaotyczne
siły natury, niż na próżno, wzorem Syzyfa, próbować je tłumić. To samo podejście
do zła znamy już z lapsusu Mefistofelesa Goethego:
[Jam] tej siły cząstką drobną, co zawsze złego chce i zawsze sprawia
dobro.
Wystarczy wzorem świętych wyregulować i ukierunkować
samonapędzającą się energię chaosu, która powstaje sama z siebie, aby służyła
naszym celom. Ekonomia powinna zatem być sztuką sterowania statkiem. Interakcje
chaosu i wolnej woli nie powinny być pojmowane jako przeszkody (nawet jeśli
przypominają wzburzone morze), lecz jako zasoby. Zamiast próbować uspokajać
morze i kierować nim na siłę, lepiej nauczyć się po nim pływać. Ciekawie o tym
problemie pisze Michael Novak w swojej książce The Spirit of Democratic
Capitalism. Twierdzi, że ze wszystkich dawnych i obecnych ustrojów tylko
demokratyczny kapitalizm rozumie, jak głęboko w ludzkiej duszy jest
zakorzeniony „grzech". Jednak żaden ustrój nie jest w stanie tego grzechu
wykorzenić. Dlatego kapitalizm bierze „upadły świat" i steruje nim tak,
aby „przekształcał swoją energię w kreatywną siłę".
W końcu Bóg także „orze w Diabła". Wykorzystuje złego
jako sługę (choć według interpretacji zawartej w księdze Ezechiela nieco
„porywczego") do realizacji swoich celów.
CZŁOWIEK DOBRY CZY
ZŁY
Pytanie o to, czy człowiek jest dobry czy zły, stanowi jedno
z najważniejszych zagadnień socjologii. Od tego zależy, jak ma być
„regulowany>>. Jeśli z natury jest zły, należy zmuszać go do dobra (w
rozumieniu dobra społecznego) i ograniczać jego wolność. Jeżeli, jak uważa
Hobbes, człowiek człowiekowi wilkiem, to potrzebujemy silnego państwa,
potężnego lewiatana, który zmusza ludzi (wbrew ich naturze) do czynienia dobra.
Jeśli natomiast natura ludzka (albo coś, co stanowi
ontologiczną istotę człowieczego bytu, jego „ja") jest dobra, to można
wprowadzać więcej liberalnych swobód. Człowiekowi można dać wolną rękę, bo jego
natura automatycznie będzie skłaniać go ku dobru. Interwencjonizm państwa,
regulacje i ograniczenia swobód potrzebne są tylko wówczas, gdy człowiek
stanowiący cząstkę większej całości nie postępuje dostatecznie racjonalnie (z
punktu widzenia zbiorowości), gdy spontaniczna społeczna organizacja pracy
działa słabo lub gdy wymuszona koordynacja jest w stanie zapewnić lepsze efekty
(na przykład w przypadku efektów zewnętrznych). Jedno z kluczowych pytań
ekonomii brzmi: czy można polegać na wolnej woli tysięcy jednostek, czy też
społeczeństwo potrzebuje odgórnej koordynacji? W jakich sferach ludzkich
działań najlepsze wyniki przynosi wolny rynek? Kiedy interakcja swobodnych
(nieregulowanych) ludzkich działań spontanicznie zmierza do dobrego, a kiedy ku
złemu? Dokładnie to pytanie o dobro i zło ludzkiej natury stanowi różnicę
pomiędzy poglądami różnych szkół. Czy jesteśmy społeczeństwem łajdaków czy
dobrodziejów?
SPOŁECZEŃSTWO
DOBRODZIEJÓW
Jednym z najważniejszych przesłań chrześcijaństwa jest
miłość do bliźniego. Człowiek rodzi się jako zoon politikon, istota społeczna.
Nie łączymy się w społeczności z konieczności ani z powodu niedostatku (w
każdym razie nie przede wszystkim), lecz ze względu na nasz społeczny
charakter.
Nawet nowo stworzony i doskonały Adam nie miał być sam: „Pan
Bóg rzekł: >Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem
odpowiednią dla niego pomoc”".
Na kartach Summa Theologica Tomasz z Akwinu twierdzi, że
człowiek miał prowadzić „życie społeczne" nawet w raju, nawet w stanie
niewinności i doskonałości. Posuwa się nawet dalej. Według niego człowiek z
natury jest bliskim i przyjacielem każdego człowieka, co stoi w kompletnej
sprzeczności z hobbesowskim człowiek człowiekowi wilkiem. Człowiek Akwinaty
jest dobry, a jako istota społeczna chce czynić dobro nawet innym. Ma to
fundamentalny wpływ na postrzeganie społeczeństwa, a w efekcie na tworzenie
narzędzi (ekonomicznych), które stosuje.
„Skoro człowiek z natury jest istotą społeczną, potrzeba mu pomocy
innych ludzi przy osiąganiu właściwego sobie celu. A dzieje się to
najwłaściwiej przez wzajemną miłość między ludźmi. A zatem prawo Boże, które
kieruje ludzi do ostatecznego celu, poleca nam wzajemną miłość (...) Jest zaś
rzeczą naturalną dla ludzi, by się wzajemnie miłowali. Oznaką tego jest fakt,
że człowiek na mocy pewnego wrodzonego instynktu wspomaga w potrzebie każdego
innego człowieka, nawet nieznanego, wskazując mu na przykład właściwą drogę,
podnosząc go, gdy upadnie i tak dalej. Tak jakby każdy człowiek dla każdego
człowieka był z natury bliskim i przyjacielem.”
Dalej Tomasz Akwinata pisze:
„Celem prawa Bożego jest, by człowiek złączył się z Bogiem. W tym zaś
jeden człowiek drugiemu pomaga tak w zakresie wiedzy, jak i życzliwości,
nawzajem bowiem pomagają sobie ludzie w poznawaniu prawdy i jeden drugiego
zachęca do dobrego, a odciąga od złego. Dlatego też jest powiedziane w Księdze
Przysłów (): „Żelazo ostrzy się żelazem,
a człowiek zaostrza oblicze przyjaciela swego". A także w Księdze Kohe-
leta: „Lepiej tedy dwom być społem, niż jednemu, albowiem mają pożytek ze swego
towarzystwa. Jeśli jeden upadnie, to drugi go podeprze. Biada samemu, bo jeśli
upadnie, nie ma nikogo, kto by go podniósł. Jeśli dwaj spać będą, zagrzeje się
jeden od drugiego; jeden jak się zagrzeje? Jeśli kto przemoże jednego, dwóch mu
się oprze".
Mimo to Tomasz z Akwinu uważa, że władcy są konieczni. Nie
chce anarchii Władcy korygują swobodne ruchy tłumu i dzięki temu społeczeństwo
nie ulega rozpadowi. Poniższy cytat kilkoma zdaniami objaśnia to zagadnienie.
Poza tym Akwinata zastanawia się nad tym, czy władcy powinni zajmować się
koordynowaniem interesów publicznych, co stanowi jeden z ważniejszych tematów
ekonomii.
„Jeśli więc jest naturalne dla człowieka żyć w licznej gromadzie, wobec
tego wszyscy potrzebują jakiegoś kierowania całością. Każdy bowiem z licznych
ludzi zabiega o to,
co jemu odpowiada, całość rozproszyłaby się więc na cząstki, gdyby
zabrakło tego, do kogo należy troska o dobro całości. Podobnie jak ciało
człowieka lub jakiegoś zwierzęcia uległoby rozpadowi, gdyby nie było w nim
ogólnej siły przewodniej zmierzającej ku dobru wspólnemu wszystkich członków.
Mówi o tym Salomon: „Gdzie nie ma rządcy, naród się rozprasza".
Gdzie indziej pisze: „Ludzie zaś w różny sposób dążą do
tego, co zamierzyli. Świadczy o tym sama różnorodność ich wysiłków i działań.
Potrzebuje więc człowiek jakiegoś kierowania ku celowi".
Tak więc społeczeństwo nie potrzebuje ani tyrana, ani
centralnego planisty, lecz regulatora, sternika. Dlatego ekonomia powinna być
utożsamiana ze sztuką sterowania, a nie jako narzędzie do zawracania lub
przerabiania rzek.
ROZUM I WIARA
Poważnym nieporozumieniem byłoby twierdzenie, że epoka
średniowiecznej scholastyki była okresem ślepej wiary i ludzkość musiała
czekać, aż oświecenie na nowo zwróci się ku rozumowi. Gdybyśmy odczytywali
Tomasza z Akwinu z takim błędnym nastawieniem, co chwila wpadalibyśmy w
zdumienie, jak duży nacisk kładł na racjonalną stronę wiedzy. Pod tym względem
plasuje się wśród najpilniejszych zwolenników rozumu. Wielu teologów przed nim
i po nim odwoływało się wyłącznie do prawd objawionych, a rozumem pogardzało,
odwołując się do zdania „nie polegaj na swoim rozsądku". Na przykład
później Marcin Luter twierdził, że wiara jest przeciwieństwem rozumu, który
nazwał „ladacznicą diabła". W tym kontekście bardziej wybija się cytat z
Akwinaty: „jest niemożliwe, by zasady, które rozum poznaje z natury, były
sprzeczne z prawdami wiary (...) Bóg, On bowiem jest twórcą naszej
natury". Według niego dialektyczna relacja pomiędzy wiarą a rozumem polega
na tym, że jedno potrzebuje drugiego, sam natomiast bardzo się stara przekonać,
że można rozwijać rozsądek, nie wypaczając przy tym wiary.
Ale posuwa się jeszcze dalej i sugeruje, że do uczenia wiary
potrzeba wsparcia nauki, ponieważ jeśli coś można niezbicie udowodnić, co nie
dotyczy dogmatów, to znaczy, że nauka ukazała w wierze coś, co albo było błędnie
interpretowane, albo niezrozumiałe. Rozum nie mógłby osiągnąć lepszego uznania.
Tomasz z Akwinu przypisał nauce następującą rolę: jeśli jakieś odkrycie
praktyczne zostaje bezspornie potwierdzone, tradycyjne tłumaczenia oparte na
Biblii muszą ustąpić, bo musiały być błędne. Biograf Akwinaty G.K. Chesterton
jest przekonany, że gdyby całą sprawę zostawić w rękach Tomasza z Akwinu, nigdy
nie doszłoby do sporów pomiędzy religią a nauką.
Rozsądek jest niemal równy cnocie. Występowanie przeciw
rozumowi, to - zdaniem Akwinaty - występowanie przeciwko Bogu, ponieważ „w
praktyce ma prawo rządzić rozum jako przedstawiciel Boga w Człowieku".
Według Chestertona, Akwinata utożsamiał świętość z czystą inteligencją.
Człowiek jest cnotliwy na tyle, na ile słucha swojego rozumu i zgodnie z nim
postępuje. Nieużywanie rozumu tam, gdzie to możliwe, to grzech; „ignorancja
jest grzechem", pisze. W rozdziale poświęconym omówieniu pijaństwa
klasyfikuje je jako grzech właśnie dlatego, że wtedy człowiek świadomie zrzeka
się używania rozumu. W pismach Akwinaty znajdujemy całą gamę tego typu
wzniosłych twierdzeń. Nie potrafił sobie wyobrazić - w odróżnieniu od późniejszego
Kartezjusza - „Boga oszusta", który dał człowiekowi rozum i zmysły tylko
po to, żeby go zwodzić.
Upajał się rozumem. Przypominał tym Thomasa H. Huxleya,
agnostyka, który wymyślił słowo „agnostycyzm". Właściwie niemal całkowicie
przyjmował definicję Huxleyowskiej metody agnostycznej: Trzymać się rozumu na
tyle, na ile to możliwe. Pytanie tylko: na ile jest to możliwe? Ponieważ każdy
racjonalista w pewnym momencie swojej argumentacji odwołuje się do intuicji.
MIASTO, NATURA,
WOLNOŚĆ
Tomasz z Akwinu porusza też kwestię kompromisu pomiędzy
osobistą niezależnością a postępem społecznym, który znał nawet Enkidu,
cywilizowany przyjaciel Gilgamesza. Pisze:
„I gdyby człowiek, tak jak liczne zwierzęta, żył w pojedynkę, nie
potrzebowałby żadnego innego kierowania, lecz każdy sam dla siebie byłby
królem, poddanym najwyższemu królowi - Bogu, jako że sam kierowałby sobą w
swoich czynach, dzięki światłu rozumu danemu mu przez Boga. Otóż człowiek jest
z natury stworzeniem społecznym i politycznym, żyjącym w gromadzie, bardziej
nawet niż wszystkie zwierzęta. Wynika to z naturalnej konieczności. Zwierzętom
bowiem natura przygotowuje pokarm, przyodziewa futrami, daje broń w postaci
zębów, rogów, pazurów, a przynajmniej szybkości w uciekaniu. Człowiek zaś nie
otrzymał od natury żadnej z tych rzeczy, lecz zamiast tego został obdarzony
rozumem (...) Ale jeden człowiek do tego nie wystarczy, gdyż nie zdoła on
samodzielnie przejść przez życie. Jest więc dla niego czymś naturalnym, że żyje
w licznej wspólnocie.”
Aby nastąpił społeczny rozwój od istoty prymitywnej do
wyższego poziomu (jak w przypadku uczłowieczonego Enkidu), konieczna jest
specjalizacja. W tym sensie warto przywołać Georga Simmela: „Siedliskiem
gospodarki pieniężnej zawsze była metropolia. To tutaj wielość i nagromadzenie
wymiany ekonomicznej nadawało wagi środkom wymiany, czego nie mógł zapewnić
skromny handel wiejski".
Pojedynczy człowiek nie jest w stanie zapewnić tyle
szczęścia, ile oferuje społeczność. Gdyby żył samotnie na pustyni lub bezludnej
wyspie, byłby władcą samego siebie. Zamiast wygody materialnej, jaką otrzymuje
w wyspecjalizowanym społeczeństwie, miałby tam wolność rządzenia samym sobą i
nikomu nie podlegałby w strukturze społecznej. Skoro jednak żyje w
społeczeństwie i korzysta z jego dobrodziejstw, musi być naturalną częścią
ładu, który umożliwia społeczeństwu dążenie do wspólnego celu.
WNIOSEK: BIBLIA JAKO
TEKST EKONOMICZNY
Chrześcijaństwo jest wiodącą religią naszej
euroamerykańskiej cywilizacji. Z chrześcijaństwa pośrednio lub bezpośrednio
wywodzi się większość naszych koncepcji społecznych i ekonomicznych. Często
ekonomia jest więc uważana za sferę bardziej (lub tak przedstawiana) zespoloną
ze społeczeństwem niż sama religia. Gdybyśmy mieli tak wysokie oczekiwania
wobec tych powszechnych wierzeń (na przykład w sekularyzację postępu
gospodarczego, o czym jeszcze będziemy mówić w dalszej części książki),
musielibyśmy poddawać je tak samo drobiazgowej analizie jak inne.
Zdumiewające, jak wiele ekonomia ma wspólnego ze Starym i
Nowym Testamentem. Nawet grzech pierworodny można uznać za „grzech
konsumpcji", bo Adam i Ewa skonsumowali coś, do czego nie mieli prawa i
czego konsumować nie musieli. Konsumpcja została powiązana z poczuciem winy (o
czym będziemy mówić później). Większość przypowieści Jezusa odwołuje się do
sytuacji i terminów związanych z ekonomią. Nawet kluczowe dla chrześcijaństwa
słowo odkupienie pochodzi ze sfery ekonomii: oznaczało wykupienie niewolnika i
zwrócenie mu wolności. Również w naszej kulturze możemy zaobserwować takie
niezasłużone darowanie długów, odkupienie, przebaczenie grzechów, gdy rząd
wciela się w rolę odkupiciela i „zbawia" zadłużone banki i
przedsiębiorstwa. Również więc słowo grzech, które po grecku oznacza dług,
pochodzi z ekonomii. Właściwie bez terminologii ekonomicznej najważniejsze
koncepcje chrześcijaństwa nie miałyby sensu. I dlatego wydaje się, że główne
przesłanie chrześcijaństwa jest łatwiej zrozumieć, gdy interpretujemy je za
pomocą oryginalnego słownictwa ekonomicznego. Podczas kryzysu w latach - we
wiodących bankach można było usłyszeć modlitwę „odpuść nam nasze grzechy"
w znaczeniu „anuluj nasze długi".
Myśl chrześcijańska kładzie nacisk na ideę, którą można
nazwać pozytywną niesprawiedliwością. Mamy z nią do czynienia, jeśli wszyscy
otrzymują taką samą nagrodę niezależnie od tego, jak się starali - na przykład
odkupienie albo nieuzasadnienie wysoką płacę, jak w przypowieści o robotnikach.
Tak więc w dużej mierze chrześcijaństwo zniosło bilans dobra i zła. Bóg
przebacza, a to jest pozytywnie niesprawiedliwe. Chrześcijaństwo wprowadza też
koncepcję nieba, która rozwiązuje hebrajski problem ze sprawiedliwością boską i
jej przejawami (lub ich brakiem) na ziemi.
Omówiliśmy też dary jako rzeczy, których nie da się kupić i
można tylko je dostać. Nawet dzisiaj próbujemy do tego nawiązywać, gdy udajemy,
że nie obchodzi nas cena albo specjalnie ją zaniżamy. Przedstawiliśmy ekonomię
zbawienia i miłości jako kluczową zasadę spajającą wszechświat. Omówiliśmy zło
i jego rolę względem dobra w ogólnym porządku rzeczy. Wspomnieliśmy również, że
zło nigdy nie może zostać wykorzenione. Rozmawialiśmy o kwestii niewidzialnej
ręki rynku, o tym, jak nasze złe uczynki zamieniają się w dobro, a nasze dobre
intencje mogą zaszkodzić. Przedyskutowaliśmy sprawę tego, czy nasze intencje mogą
być złe, i przeanalizowaliśmy koncepcję relacji dobra i zła. W lepszym
zrozumieniu tkanki, z której składa się nasz współczesny świat, pomogło nam też
poznanie myśli ekonomicznej Augustyna i Tomasza z Akwinu. Dyskutowaliśmy o
dobru albo złu ludzkiej natury i całego świata. I na koniec porozmawialiśmy o
związkach pomiędzy rozumem i emocjami, a także o przeciwstawianiu sobie natury
i cywilizacji, które stanowi podstawę ludzkiej egzystencji.
Ważne linki dotyczące autora:
Tomáš Sedláček - Ekonomia dobra i zła /do kupienia, oraz wywiad z autorem.
Literatura uzupełniająca:
Dla zainteresowanych teorią gier: świetna książka, między innymi wspomnianego w powyższym fragmencie Naebuffa: Avinash K. Dixit, Barry J. Nalebuff - Sztuka strategii
Multimedia:
Wykład Tomáša Sedláčka na Uniwersytecie Warszawskim
Ekonomia jest dość ściśle powiązana z matematyką i statystyką. Oczywiście towarzyszy ona nam wszędzie, a w szczególności w handlu. Jeśli są wyprzedaże https://www.cashbill.pl/blog/platnosci-online/black-friday-z-wykorzystaniem-platnosci-online-jak-przygotowac-sie-do-corocznych-zakupow-w-internecie to wtedy ekonomia bardzo się przydaje, aby przeliczyć czy dana oferta to jest naprawdę okazja czy tylko chwyt na klienta
OdpowiedzUsuń