Przedstawiamy obszerne fragmenty drugiej najważniejszej książki współczesnego marketingu, biblii marketingu XX-go wieku, można by rzec za Andersonem - marketingu atomów. Te podstawowe, czasem wręcz oczywiste psychologicznie prawa dziwnym trafem niezwykle rzadko stosowane są prawidłowo w prawdziwym życiu. Gdyby jednak zapatrzeni w siebie marketingowcy znali je, potrafili je zrozumieć, a przede wszystkim potrafili przełożyć ich treść na praktykę zarządzania firmą, znacznie rzadziej trwonili by ogromne sumy na bezskuteczną reklamę czegoś co i tak nie może przynieść korzyści.
Znajomość tych praw to podstawa we współczesnym świecie. Ich zrozumienie to klucz do sukcesu.
Gorąco polecam.
Citronian-Man.
----------------------------------------------------------------
Marketing nie jest walką na produkty jest walką na percepcje.
Neil Armstrong był pierwszym człowiekiem, który postawił stopę na Księżycu. Kto był drugim?
Roger Bannister był pierwszym człowiekiem, który przebiegł milę (około 1,6 km) w 1 minutę. Kto był drugim?
Jak się nazywał człowiek, który pierwszy samotnie przeleciał nad Atlantykiem? Prawda, że to był Charles Lindbergh?
Jak się nazywał człowiek, który drugi samotnie przeleciał nad Atlantykiem? Prawda, że nie tak łatwo na to odpowiedzieć?
Drugim człowiekiem, który samotnie przeleciał nad Atlantykiem, był Bert Hinkler. Był lepszym pilotem niż Lindbergh — leciał szybciej, zużył mniej paliwa. Ale kto kiedy słyszał
o Bercie Hinklerze? (Wyszedł z domu i nawet jego żona od tego czasu o nim nie słyszała.)
Większość firm naśladuje Berta Hinklera, a nie Lindbergha. Czeka na rozwój rynku. Następnie stara się na ten rynek wprowadzić lepszy wyrób, często opatrzony swoją marką. W konkurencyjnym otoczeniu kolejny wyrób, będący rozszerzeniem nazwy firmowej, ma niewielką szansę na to, by się stać dużą, opłacalną marką.
1. Prawo
pierwszeństwa
Lepiej być pierwszym
niż lepszym.
Wielu ludzi uważa, że w marketingu podstawową sprawą jest
przekonanie potencjalnych klientów, iż się dysponuje lepszym wyrobem albo
lepszą usługą.
Nieprawda. Jeżeli się ma niewielki udział w rynku i musi się
toczyć walkę z silniejszymi konkurentami, dysponującymi większymi środkami
finansowymi, to jest to efekt zastosowania w przeszłości błędnej strategii
marketingowej. Naruszone zostało pierwsze prawo marketingu.
Podstawową sprawą w
marketingu jest stworzenie kategorii, w której jest się pierwszym. Prawo
pierwszeństwa głosi: lepiej być pierwszym niż lepszym. Znacznie łatwiej
bowiem doprowadzić do tego, żeby ludzie najpierw pomyśleli o nas, niż przekonać
ich, że nasz wyrób jest lepszy od tego, o którym pomyśleli na początku.
Pokażemy na przykładzie, jak działa prawo pierwszeństwa.
Zadajmy sobie dwa pytania:
1. Jak się
nazywał człowiek, który pierwszy samotnie przeleciał nad Atlantykiem? Prawda,
że to był Charles Lindbergh?
2. Jak się
nazywał człowiek, który drugi samotnie przeleciał nad Atlantykiem? Prawda, że
nie tak łatwo na to odpowiedzieć?
Drugim człowiekiem, który samotnie przeleciał nad
Atlantykiem, był Bert Hinkler. Był lepszym pilotem niż Lindbergh — leciał
szybciej, zużył mniej paliwa. Ale kto kiedy słyszał
o Bercie Hinklerze? (Wyszedł z domu i nawet jego żona od
tego czasu o nim nie słyszała.)
Większość firm naśladuje Berta Hinklera, a nie Lindbergha. Czeka na rozwój rynku. Następnie stara się
na ten rynek wprowadzić lepszy wyrób, często opatrzony swoją marką. W
konkurencyjnym otoczeniu kolejny wyrób, będący rozszerzeniem nazwy firmowej, ma
niewielką szansę na to, by się stać dużą, opłacalną marką (zob. rozdział
12: Prawo rozszerzania asortymentu).
Przodująca marka w każdej niemal kategorii jest pierwszą,
która przychodzi na myśl potencjalnemu klientowi. W samochodach do wynajęcia —
Hertz. W komputerach — IBM. W napojach na bazie coli — Coca-Cola.
Po II wojnie światowej Heineken było pierwszym importowanym
piwem, które w Ameryce zdobyło sobie popularność. A zatem, po czterdziestu
latach, które importowane piwo jest na pierwszym miejscu? To, które ma
najlepszy smak? Czy Heineken? Dzisiaj sprzedaje się w Ameryce 425 rodzajów
importowanego piwa. Z pewnością niektórej nich smakują lepiej niż Heineken, ale
czy to ma jakieś znaczenie? Heineken, nadał zajmuje pierwsze miejsce wśród
importowanych piw, z 30% udziałem w rynku.
Pierwszym krajowym lekkim piwem było Miller Lite. Jakiego
piwa zatem najwięcej się dzisiaj sprzedaje w Ameryce? Tego o najlepszym smaku?
Czy tego, które pierwsze przychodzi na myśl?
Nie zawsze jednak to, co pierwsze, osiągnie powodzenie.
Ważny może być wybór odpowiedniego momentu, Czasem to, co pierwsze, może się
okazać spóźnione. Na przykład „USA Today" jest wprawdzie pierwszym
dziennikiem ogólnokrajowym, ale ma niewielkie szanse powodzenia. Poniósł już
800 min USD strat i nie było jeszcze roku, w którym osiągnąłby zysk. Być może w
epoce telewizji jest już za późno na ogólnokrajowy dziennik.
Niektóre „premiery" są tylko kiepskimi pomysłami, które
do niczego nie prowadzą. Frosty Paws (Zamrożone łapy), pierwsze lody dla psów,
zapewne nie osiągną sukcesu. Psy je uwielbiają, ale co z tego. To właściciele
kupują wyroby spożywcze, a oni uważają, że psom nie potrzeba specjalnych lodów.
Powinny się zadowalać wylizywaniem talerzy.
Prawo pierwszeństwa odnosi się do dowolnego wyrobu, dowolnej
marki, dowolnej kategorii. Załóżmy, że czytelnik nie wie, która wyższa uczelnia
była pierwszą założoną w Ameryce. Zawsze może spróbować odgadnąć, zastępując
wyraz „pierwszy" wyrazem „przodujący". Większość ludzi zapewne
powiedziałaby, że Harvard. Tak się składa, że była to właśnie pierwsza uczelnia
w Ameryce. (A jak się nazywa druga? Otóż William and Mary, nieco tylko bardziej
znana od Berta Hinklera.)
Trudno sobie wyobrazić coś bardziej podobnego do siebie niż
bliźniaki. A jednak bliźniaki często narzekają, że kiedy ktoś najpierw pozna
jedno z nich, to zawsze lubi je bardziej od poznanego później.
Ludzie mają skłonność trzymania się tego, co już do nich
należy. Nawet jeżeli się pozna kogoś trochę lepszego od własnej żony czy męża,
to i tak nie warto dokonywać zamiany, kiedy się weźmie pod uwagę honoraria
adwokatów i dzielenie się domem oraz dzieciakami.
Prawo pierwszeństwa odnosi się także do czasopism. Dlatego
„Time" góruje nad „Newsweekiem", „People" nad „Us", a
„Playboy" nad „Penthouse". Albo weźmy przykład „TV Guide". Na
początku lat 50. potężna wówczas Curtis Publishing Company usiłowała wprowadzić
na rynek tygodnik z programami telewizyjnymi, który konkurowałby z
początkującym „TV Guide". Chociaż „TV Guide" miał jedynie minimalną
przewagę, to — mimo całej potęgi Curtisa — jego wydawnictwo nie zdołało na tym
polu ruszyć z miejsca. Teren został już zajęty przez „TV Guide".
Prawo pierwszeństwa odnosi się zarówno do „twardych"
kategorii w rodzaju samochodów czy komputerów, jak i do „miękkich", takich
jak uniwersytety i piwo. Jeep był pierwszym samochodem terenowym z napędem na
cztery koła,
Acura — pierwszym luksusowym samochodem japońskim, IBM —
pierwszym producentem dużych komputerów, a Sun Microsystem — pierwszym
producentem mikrokomputerów profesjonalnych. I tak już pozostało. Przodującymi
markami są nadal Jeep, Acura, IBM i Sun.
Chrysler pierwszy wprowadził na rynek samochód dostawczy.
Dzisiaj Chrysler ma 10% udziału w rynku samochodów osobowych i 50% udziału w
rynku samochodów dostawczych. Czy istotą marketingu samochodów jest
produkowanie lepszych samochodów, czy wejście w pierwszej kolejności na rynek?
Pierwszą drukarkę laserową wprowadziła firma komputerowa Hewlett-Packard.
Dzisiaj ma ona 5% udziału w rynku komputerów osobistych i 45% udziału w rynku
drukarek laserowych.
Gillette był pierwszą maszynką do golenia, Tide — pierwszym
detergentowym proszkiem do prania, Hayes — pierwszym modemem komputerowym.
Nadal są to przodujące marki.
Jednym z powodów utrzymywania przodującej pozycji przez
pierwszą markę na rynku jest to, że jej nazwa często staje się nazwą wyrobu.
Xerox, firmowa nazwa pierwszej kopiarki stosującej zwykły papier, dała nazwę
wszystkim kopiarkom. Ludzie stają przed kopiarką Ricoha, Sharpa czy Kodaka i
pytają: „Jak się na tym robi kserokopię?". Proszą o Kieenexa, kiedy na
opakowaniu wyraźnie widać nazwę Scott. Proponują Coca-Colę, kiedy mają Pepsi.
Iłu ludzi prosi o taśmę celofanową, a nie o Scotch?
Niewielu. Większość ludzi korzysta z nazw firmowych, które stały się nazwami
własnymi, na przykład Band-Aid, Fiber- glas i wiele innych. Niektórzy dokonują
łamańców, żeby przekształcić markę w nazwę własną: „Zfedeksuj tę paczkę na
Wybrzeże" (od nazwy firmy FedEx dokonującej ekspresowych przewozów).
Jeżeli wprowadza się pierwszą markę w nowej kategorii wyrobów, należy zawsze
dążyć do wyboru takiej nazwy, która może się przekształcić w nazwę własną.
(Prawnicy radzą postępować odwrotnie, ale co oni wiedzą o prawach
marketingu?)
Nie tylko pierwsza marka zazwyczaj zajmuje przodującą
pozycję, ale też często wielkość sprzedaży dalszych marek odpowiada kolejności
ich wprowadzania na rynek. Najlepszym tego przykładem jest ibuprofen (środek
przeciwbólowy i przeciwzapalny). Pierwszy pojawił się Advil, drugi Nuprin,
trzeci Medipren. Taka też jest dokładnie ich kolejność według wielkości
sprzedaży: Advil ma 51% udziału w rynku ibuprofenu, Nuprin 10% i Medipren 1%.
Czwartą marką na rynku był Motrin IB. Chociaż Motrin jest
popularną nazwą recepturową ibuprofenu, jego udział w rynku wynosi zaledwie 15%
(warto pamiętać, że przy wprowadzaniu na rynek Advilu stosowano reklamę opartą
na sloganie: „Zawiera to samo, co recepturowy Motrin"). Zwróćmy też uwagę
na zmianę nazwy własnej. Klienci używają nazwy „Advil". Rzadko kiedy mówią
o ibuprofenie. Nawet lekarz mówi pacjentowi: „Niech pan zażyje dwa advile i
zadzwoni do mnie rano".
Weźmy też pod uwagę Tylenol, pierwszą firmową markę
acetaminofenu. Tylenol tak daleko wyprzedza drugą z kolei markę, że trudno w
ogóle ustalić, która marka jest druga.
Skoro tajemnicą powodzenia jest to, żeby najpierw
przychodzić na myśl klientowi, to jaką strategię stosuje większość firm? Otóż
strategię lepszego wyrobu. Najnowszym i najmodniejszym tematem w zarządzaniu
jest ocena porównawcza (benchmarking), proces analitycznego porównywania
swojego wyrobu z najlepszymi w danym przemyśle. Reklamuje się ją jako szczytowe
osiągnięcie strategii konkurencji. Stanowi zasadniczy element w procesie
nazywanym „totalnym zarządzaniem jakością".
Niestety, ocena porównawcza jest nieskuteczna. Niezależnie
od tego, jak jest naprawdę, ludzie postrzegają pierwszy wyrób, który przychodzi
im na myśl, jako lepszy. Marketing jest walką na percepcje; a nie na wyroby.
Jak się więc nazywa pierwsza marka aspiryny? Acetaminofenu?
Ibuprofenu? (Wskazówka: zastąp wyraz „pierwsza" wyrazem „przodująca",
a znajdziesz odpowiedź na wszystkie trzy pytania.)
Firma Charles Schwab określa siebie jako największą
amerykańską firmę maklerską, stosującą obniżone ceny. Czy dziwi cię to, że
Charles Schwab jest Lindberghiem w tej dziedzinie?
Neil Armstrong był pierwszym człowiekiem, który postawił
stopę na Księżycu. Kto był drugim?
Roger Bannister był pierwszym człowiekiem, który przebiegł
milę (około 1,6 km) w 1 minutę. Kto był drugim?
George Washington był pierwszym prezydentem USA. Kto był
drugim?
Thomas to pierwsza marka angielskich bułeczek. Jaka była
druga?
Gatorade to pierwszy napój specjalnie dla sportowców. Jak
się nazywał drugi?
Jeżeli zajmuje się drugie miejsce w umyśle potencjalnych
klientów, to czy jest się skazanym na wieczne zapomnienie wraz z Buzzem
Aldrinem, Johnem Landym, Johnem Adamsem, jakąś nieznaną angielską bułeczką i
jakimś nieznanym napojem dla sportowców? Niekoniecznie. Na szczęście istnieją
też inne prawa.
2. Prawo kategorii
Jeżeli nie możesz być
pierwszy w danej kategorii, to ustanów nową kategorię, w której będziesz
pierwszy.
Jak się nazywała trzecia osoba, która przeleciała nad
Atlantykiem?
Jeżeli nie wiedziałeś, że Bert Hinkłer był drugą osobą,
która przeleciała nad Atlantykiem, zapewne sądzisz, że na pewno nie wiesz, kto
był trzeci. Ale wiesz. Była to Amelia Earhart.
Czy o Amelii wiesz, że była trzecią osobą, która przeleciała
nad Atlantykiem, czy też, że była pierwszą kobietą, która tego dokonała?
Wielki sukces piwa Heinekena na rynku amerykańskim mógł
skłaniać łudzi od Anheuser-Buscha do importu i dystrybucji jakiegoś innego
markowego piwa. Ale tego nie zrobili, wychodząc z założenia, że jeżeli istnieje
rynek na drogie piwo importowane, to być może istnieje również rynek na drogie
piwo krajowe. Zaczęli więc promocję Michelob, pierwszego takiego właśnie piwa.
Dziś sprzedaje się go dwukrotnie więcej niż Heinekena. (Wprawdzie
Anheuser-Busch zaczął też importować piwo Carlsberg, cieszące się dobrą opinią
w Europie, jednak w USA nie osiągnęło sukcesu.)
Miller Lite było pierwszym lekkim piwem krajowym. Pewnemu
importerowi potrzeba było pięciu lat, żeby dojść do wniosku, że jeżeli istnieje
rynek na lekkie piwo krajowe, to być może istnieje też rynek na lekkie piwo
importowane. W efekcie sprowadził Amstel Light, które
stało się najlepiej sprzedawanym lekkim piwem importowanym.
Nie trzeba tracić
nadziei, jeżeli nie należy się do kategorii, która w pierwszej kolejności
przychodzi na myśl potencjalnemu klientowi. Należy wyszukać nową kategorię, w
której będzie się pierwszym. Nie jest to takie trudne, jak się wydaje.
Kiedy IBM odniósł ogromny sukces na rynku komputerów,
wszystkie firmy zaczęły się nimi zajmować: Borroughs, Control Data, General
Electric, Honeywell, NCR, RCA, Sperry. Nazywano je Królewną Śnieżką i siedmioma
krasnoludkami.
Który z tych krasnoludków rozrósł się, zyskał znaczenie w
skali światowej, zatrudnił 126 tys. pracowników i osiągnął wartość sprzedaży 14
mld USD, stając się firmą, często określaną jako druga firma komputerowa na
świecie? Żaden. Najskuteczniejszą firmą komputerową lat 70. i 80. po IBM była
Digital Equipment Corporation. IBM zajmował pierwsze miejsce w komputerach. DEC
zajmował pierwsze miejsce w minikomputerach.
Wiele innych firm komputerowych (i ich przedsiębiorczy
właściciele) zdobyło sławę i majątek kierując się prostą zasadą: jeżeli nie
możesz być pierwszy w danej kategorii, to ustanów nową kategorię, w której
będziesz pierwszy.
Tandem pierwszy wprowadził komputery odporne na zakłócenia i
rozbudował przedsiębiorstwo, osiągając obroty w wysokości 1,9 mld USD. Wobec
tego Stratus zajął się minikomputerami odpornymi na zakłócenia. Obecnie Stratus
jest przedsiębiorstwem osiągającym obroty w wysokości 500 min USD.
Czy prawa marketingu
są trudne? Nie — są zupełnie proste. Jednakże ich zastosowanie w praktyce jest
już inną sprawą.
Cray Research stworzył pierwszy superkomputer i osiągnął
obroty rzędu 800 min USD. Wobec tego Convex poszedł po rozum do głowy i wprowadził
aa rynek pierwszy minisuperkomputer. Obecnie obroty Convexu sięgają 200 min
USD.
Niekiedy można przekształcać się z odległego uczestnika
wyścigu w zwycięzcę przez stworzenie nowej kategorii. Commodore było jednym z
wielu producentów domowych komputerów osobistych bez perspektyw aż do chwili,
gdy wypuścił na rynek Amigę, pierwszy komputer multimedialny. Dziś Commodore
Amiga cieszy się dużym powodzeniem, a wartość sprzedaży przekracza rocznie 500
min USD.
Można być pierwszym na wiele różnych sposobów. Dell wszedł
na zatłoczony rynek komputerów osobistych jako pierwsza firma sprzedająca je na
telefoniczne zamówienie. Dzisiaj Dell ma obroty wynoszące 800 min USD.
Kiedy wprowadza się na rynek nowy wyrób, nie należy zaczynać
od pytania „Pod jakim względem nasz wyrób jest lepszy od
konkurencyjnego?", ale „Pod jakim względem jest pierwszy?". Czyli —
inaczej mówiąc — „W jakiej kategorii jest pierwszy?".
Charles Schwab nie stworzył lepszej od innych firmy
maklerskiej. Stworzył pierwszą firmę stosującą obniżone ceny.
„Lear's" nie był pierwszym magazynem dla kobiet. Był
pierwszym magazynem dla dojrzałych kobiet. Był „magazynem dla kobiety, która
nie urodziła się wczoraj".
Jest to wbrew klasycznej strategii marketingowej,
nastawionej na markę: Jak doprowadzić do tego, żeby ludzie woleli moją markę? Zapomnijmy o marce. Myślmy o kategoriach. Potencjalni
klienci często przyjmują postawę defensywną wobec marki, ponieważ wszyscy mówią
o tym, dlaczego ich marka jest lepsza. Ale potencjalni klienci są otwarci na
kategorie. Każdego interesuje nowość, ale niewielu interesuje się tym, co jest
lepsze.
Jeżeli jesteśmy pierwsi w jakiejś kategorii, to promujmy tę
kategorię. W zasadzie nie mamy konkurencji. DEC tłumaczy swoim potencjalnym
klientom, dlaczego powinni kupić minikomputer w ogóle, a nie minikomputer DEC.
Na początku Hertz sprzedawał usługi wynajmowania samochodów.
Coca-Cola sprzedawała napoje orzeźwiające. Programy marketingowe obu firm były
w tamtych czasach skuteczniejsze.
3. Prawo
pierwszeństwa myśli.
Lepiej być pierwszym
w czyjejś świadomości niż pierwszym na rynku.
Pierwszym osobistym komputerem na świecie był MITS Altair
8800 (niefortunnie wybrana nazwa). Z prawa pierwszeństwa wynikałoby, że
powinien on być marką nr 1 komputerów osobistych. Niestety, już go nie ma wśród
nas.
Du Mont skonstruował pierwszy odbiornik telewizyjny nadający
się do sprzedaży, Duryea—pierwszy samochód, a Hurley — pierwszą pralkę
mechaniczną. Niczego z tego już nie ma.
Czy jest jakiś błąd w prawie pierwszeństwa, przedstawionym w
rozdziale 1? Nie, ale prawo pierwszeństwa myśli stanowi jego modyfikację.
Lepiej być pierwszym w czyjejś świadomości niż pierwszym na rynku. Nie wyraża
to jeszcze w pełni znaczenia tego, co oznacza pierwszeństwo myśli. W marketingu decyduje to o wszystkim. Być
pierwszym na rynku jest ważne tylko ze względu na to, że dzięki temu można być
pierwszym w świadomości.
Na przykład IBM nie był pierwszy na rynku dużych komputerów.
Pierwszy był Remington RAND ze swoim komputerem UNIVAC. Jednakże dzięki
wytężonym działaniom marketingowym IBM zajął pierwsze miejsce w świadomości
klientów i szybko wygrał bitwę o komputery.
Prawo pierwszeństwa myśli wynika z prawa percepcji. Jeżeli
marketing jest walką na percepcje, a nie na wyroby, to myśl jest ważniejsza od
rynku.
Co roku tysiące kandydatów na przedsiębiorców potyka
się na tym prawie. Ktoś ma pomysł, który, jego zdaniem,
zrewolucjonizuje dany przemysł. Może i tak będzie. Ale problem polega na tym,
żeby ten pomysł trafił do świadomości potencjalnego klienta.
Konwencjonalnym rozwiązaniem tego problemu są pieniądze,
czyli środki umożliwiające: zaprojektowanie i stworzenie organizacji
produkcyjnej czy usługowej, prowadzenie konferencji prasowych, udział w
pokazach handlowych, zamieszczanie ogłoszeń oraz prowadzenie korespondencyjnej
kampanii reklamowej (zob. rozdział 22: Prawo zasobów).
Niestety, prowadzi to do wniosku, że istnieje jedna
odpowiedź na wszystkie pytania marketingowe: pieniądze. A to nieprawda. Na
marketing marnuje się więcej pieniędzy niż na jakikolwiek inny rodzaj ludzkiej
działalności (oczywiście poza działalnością rządu).
Bardzo trudno jest zmienić sposób myślenia. To jak
bezpośredni atak na okopanego nieprzyjaciela. Najbardziej znanym tego
przykładem w historii była szarża lekkiej kawalerii w Bałakławie; drugie miejsce
zajmuje klęska Picketta pod Gettysburgiem .
Wang jako pierwszy wprowadził procesory tekstu. Jednak świat
zlekceważył te urządzenia i przeszedł na komputery. Wang - mimo wydatku
milionów dolarów na promocję jego komputerów osobistych i minikomputerów — nadal
jest postrzegany tylko jako firma zajmująca się procesorami tekstów, ponieważ
nie potrafił we właściwym momencie przeprowadzić odpowiedniej zmiany.
Xerox pierwszy wprowadził kopiarki, a następnie usiłował
wejść na rynek komputerów. Dwadzieścia lat później, mimo wydania 2 mid USD,
Xerox nie ma nic do powiedzenia na tym rynku.
Chce się coś zmienić w komputerze? Po prostu trzeba zmienić lub
usunąć z pamięci istniejącą treść. Chce
się coś zmienić w świadomości? Dajmy sobie spokój. Kiedy ktoś już wyrobił sobie
jakieś zdanie, to rzadko kiedy, jeżeli w ogóle, da się je zmienić. W
marketingu najbardziej marnotrawnym działaniem jest próba zmiany czyjegoś
zdania.
To wyjaśnia tajemnicę, dlaczego człowiek może sobie niemal
natychmiast wyrobić zdanie. Jednego dnia ktoś jest zupełnie nieznany,
następnego — sławny. Pojawienie się kogoś lub czegoś z dnia na dzień nie jest
zjawiskiem niezwykłym.
Jeżeli chce się wywrzeć na kimś duże wrażenie, nie można
najpierw wśliznąć się do jego świadomości, a następnie przez dłuższy czas,
powoli zdobywać dobrą opinię. Umysł nie działa w taki sposób. Trzeba z hukiem
do niego się wedrzeć.
Trzeba się wdzierać, a nie wślizgiwać, ponieważ ludzie nie
lubią zmieniać zdania. Kiedy już w jakiś sposób nas postrzegają, to jest to
ostateczne. Jak gdyby rejestrują nas sobie w umyśle jako osobę określonego
rodzaju. W ich pojęciu nie można stać się kimś innym.
Jedną z zagadek marketingu jest rola pieniędzy. Jednego dnia
można zdziałać cuda za pomocą kilku dolarów. Innego dnia miliony dolarów nie
zdołają uratować firmy od upadku. Kiedy się ma otwarty umysł, można wiele
zrobić, dysponując nawet niewielką kwotą. Apple wystartował z komputerami,
mając do dyspozycji 91 tys. USD, wniesione przez Mike'a Markkułę.
Rozwiązaniu problemu, jak trafić do świadomości
potencjalnych klientów, sprzyjała jego prosta, łatwa do zapamiętania nazwa
„Apple" (Jabłko). Konkurenci Apple'a wymyślili skomplikowane, trudne do
zapamiętania nazwy. Na starcie znalazło się pięć komputerów osobistych: Apple
II, Commodore Pet, IMSAI 8080, MITS Altair 8800 i Radio Shack TRS-80. Która z
tych nazw była najprostsza i najłatwiejsza do zapamiętania?
4. Prawo percepcji
Marketing nie jest
walką na wyroby Jest walką na percepcje.
Wielu ludzi uważa, że
marketing jest walką na wyroby. Uważają, że w długim okresie wygrywa najlepszy
wyrób.
Marketingowcy zajmują się prowadzeniem badań i zdobywaniem
informacji o faktach. Analizują sytuację, aby się upewnić, że prawda jest po
ich stronie. Następnie śmiało wkraczają na arenę marketingu, mając pewność, że
dysponują najlepszym wyrobem i że w końcu najlepszy wyrób zwycięży.
Jest to złudzenie.
Nie ma żadnej obiektywnej rzeczywistości. Nie ma żadnych faktów. Nie ma żadnych
najlepszych wyrobów. W świecie marketingu istnieją jedynie percepcje w
świadomości klienta czy potencjalnego klienta. Rzeczywistością jest percepcja.
Wszystko poza tym jest złudzeniem.
Każda prawda jest względna. Względna zarówno dla nas, jak i
dla każdej innej istoty ludzkiej. Kiedy powiadam: „Ja mam rację, zaś tamten się
myli", tak naprawdę mówię jedynie, że trafniej od niego coś postrzegam.
Większość ludzi uważa, że umie trafniej postrzegać niż inni.
Mają poczucie własnej nieomylności. Ich percepcje są zawsze trafniejsze niż
percepcje ich sąsiadów i przyjaciół. Prawda i percepcje stapiają się w umyśle
tak, że nie ma już między nimi żadnej różnicy.
Niełatwo jest to dostrzec. Aby poradzić sobie z przerażającą
rzeczywistością samotności we wszechświecie, ludzie identyfikują się ze światem
zewnętrznym. Żyją w świecie
książek, kina, telewizji, gazet, magazynów. Należą do
klubów, organizacji i instytucji. Te zewnętrzne przejawy świata wydają się
bardziej realne niż realność ich własnych umysłów.
Człowiek kurczowo się trzyma przekonania, że rzeczywistość
to świat istniejący poza jego świadomością i że jednostka jest maleńką plamką
na pojeździe kosmicznym, jakim jest świat. W istocie jest akurat odwrotnie.
Jedyna rzeczywistość, jakiej możemy być całkowicie pewni, to ta, która mieści
się w naszej percepcji. Jeżeli istnieje wszechświat, to istnieje w naszej
świadomości i w świadomości innych. Taka jest rzeczywistość, z którą muszą się
uporać programy marketingowe.
Tam, na zewnątrz, mogą istnieć oceany, rzeki, miasta i
miasteczka, drzewa i domy, ale możemy się o tym przekonać jedynie dzięki naszym
percepcjom. Marketing to manipulowanie takimi percepcjami.
Większość błędów marketingu wynika z założenia, że marketing
to nic innego, jak osadzona w rzeczywistości walka na wyroby. Prawa, które
przedstawiamy w tej książce, są oparte na założeniu akurat odwrotnym.
To, co niektórzy marketingowcy uważają za naturalne prawa
marketingu, wynika z błędnej przesłanki, że bohaterem programu marketingowego
jest wyrób i że o przegranej lub wygranej decydują cechy wyrobu. To powoduje,
że naturalny, logiczny sposób wprowadzenia wyrobu na rynek jest zawsze błędny.
Można przezwyciężyć swoje z natury błędne instynkty
marketingowe, analizując sposób powstawania percepcji w umyśle i skupiając
programy marketingowe na tych percepcjach.
Każdy z nas (producent, dystrybutor, detalista, potencjalny
klient, klient) patrzy na świat własnymi oczami. Jeżeli znajduje się tam
obiektywna prawda, to w jaki sposób ją poznamy? Kto ją zmierzy? Kto nam to
powie? Jedynie inna osoba, patrząca na tę samą scenę przez inną parę
okien-oczu.
Prawda nie jest niczym więcej ani niczym mniej niż percepcją
określonego eksperta. Kim zaś jest ten ekspert? Jest kimś, kto przez kogoś
innego jest postrzegany jako ekspert.
Jeżeli prawda jest tak nieuchwytna, to dlaczego w marketingu
tak wiele się dyskutuje o tak zwanych faktach? Dlaczego tak wiele decyzji
marketingowych opiera się na porównywaniu faktów? Dlaczego tak wielu
marketingowców zakłada, że prawda jest po ich stronie, że ich zadaniem jest
wykorzystanie tej prawdy jako narzędzia do skorygowania błędnych percepcji w
umyśle potencjalnego klienta?
Marketingowcy skupiają uwagę na faktach, gdyż wierzą w
obiektywną rzeczywistość. Łatwo też marketingowcom zakładać, że prawda jest po
ich stronie. Jeżeli się myśli, że do wygrania wałki marketingowej trzeba mieć
najlepszy wyrób, to łatwo uwierzyć, że się taki wyrób ma. Do tego potrzeba
jedynie drobnej korekty własnej percepcji.
Zupełnie inną sprawą jest doprowadzenie do zmiany zdania u
potencjalnego klienta. Bardzo trudno tego dokonać. Mając nieco doświadczenia z
daną kategorią wyrobów klient zakłada, że ma rację. Percepcję istniejącą w
swojej świadomości często traktuje jak prawdę uniwersalną. Ludzie nigdy lub
niezmiernie rzadko się mylą. Tak przynajmniej o sobie sądzą.
Najłatwiej można dostrzec władzę percepcji nad wyrobami,
jeżeli wyroby te znajdują się w pewnej odległości od siebie. Na przykład w USA
z importowanych samochodów japońskich najwięcej sprzedaje się Hond, Toyot i
Nissanów. Większość marketingowców sądzi, że walka między tymi trzema markami
rozgrywa się na polu jakości, stylizacji, mocy silnika i ceny. To nieprawda. O
tym, która marka wygra, decyduje to, co ludzie myślą o Hondzie, Toyocie czy
Nissanie. Marketing jest walką na percepcje.
Japońscy producenci sprzedają takie same samochody w USA i w
Japonii. Gdyby marketing był walką na wyroby, można by oczekiwać, że kolejność
pod względem wielkości sprzedaży będzie taka sama w obydwu krajach. W końcu
występuje w nich taka sama jakość, taka sama stylizacja, taka sama moc i w
przybliżeniu takie same ceny. Jednakże w Japonii Honda znajduje się dopiero na
trzecim miejscu, po Toyocie i Nissanie. W Japonii Toyota sprzedaje cztery razy
więcej samochodów niż Honda.
Na czym więc polega różnica między Hondą w Japonii i Hondą w
USA? Wyroby są takie same, ale percepcje w umysłach klientów — odmienne.
Jeżeli powie się przyjaciołom w Nowym Jorku, że się kupiło
Hondę, zapytają: „Jaki kupiłeś model samochodu? Civic? Accord? Prelude?".
Jeżeli się powie przyjaciołom w Tokio, że się kupiło Hondę, zapytają: „Jaki
model motocykla kupiłeś?". W Japonii Honda istnieje w umysłach klientów
jako producent motocykli. I okazuje się, że większość ludzi nie chce kupować
samochodu od producenta motocykli.
Jak byłoby w innej sytuacji? Czy Harley-Davidson odniósłby
sukces, wprowadzając na rynek samochód Harley-Davidson? Można by przypuszczać,
że zależałoby to od samochodu: jego jakości, stylizacji, mocy, ceny. Można by
nawet sądzić, że reputacja wysokiej klasy Harley-Davidsona byłaby korzystna.
Autorzy uważają, że nie. Postrzeganie Harley-Davidsona jako firmy motocyklowej
podważyłoby samochód Harley-Davidson — choćby wyrób był nie wiadomo jak dobry
(zob. rozdział 12: Prawo rozszerzania asortymentu).
Dlaczego zupa Campbella zajmuje pierwsze miejsce w USA, a
nie liczy się w Wielkiej Brytanii? Dlaczego zupa Heinza zajmuje pierwsze
miejsce w Wielkiej Brytanii, a nie ma powodzenia w USA? Marketing jest walką na
percepcje, a nie na wyroby. Marketing to proces radzenia sobie z tymi
percepcjami-.
Niektórzy menedżerowie firm zajmujących się napojami
orzeźwiającymi sądzą, że marketing jest sprawą smaku. Otóż New Coke zajmuje
pierwsze miejsce pod względem smaku.
(Coca-Cola Co.
przeprowadziła 200 tys. testów smakowych, które „udowodniły", że New Coke
smakuje lepiej niż Pepsi- -Cola, a Pepsi-Cola smakuje lepiej niż Coca-Cola
produkowana według oryginalnej receptury, dziś nazywana Coca- -Colą Classic.)
Ale kto wygrywa walkę marketingową? Napój, który według badań smakuje
najlepiej, New Coke, zajmuje trzecie miejsce. Napój, który miał najgorszy smak, Coca-Cola Classic, zajmuje pierwsze
miejsce.
Wierzy się w to, w co się chce wierzyć. Marketing napojów
orzeźwiających jest walką na percepcje, a nie walką na smak.
Jeszcze bardziej utrudnia walkę to, że klienci często
podejmują decyzje o zakupach na podstawie percepcji z drugiej ręki. Zamiast
posługiwać się własnymi percepcjami, opierają swoje decyzje zakupu na cudzej
percepcji rzeczywistości. Odbywa się to według zasady: „Każdy wie, że...".
Każdy wie, że Japończycy produkują lepsze samochody niż
Amerykanie. A więc ludzie podejmują decyzje o zakupach, bo każdy wie, że
japońskie samochody są lepszej jakości. Kiedy się pyta nabywców w sklepach, czy
mieli już osobiste doświadczenia z danym wyrobem, najczęściej odpowiadają, że
nie. A poza tym zazwyczaj naginają swoje osobiste doświadczenia tak, by były
zgodne z ich percepcjami.
Jeżeli się miało złe doświadczenia z japońskim samochodem,
to po prostu miało się pecha, bo każdy wie, że Japończycy produkują samochody
wysokiej jakości. I odwrotnie, jeżeli się miało dobre doświadczenia z
amerykańskim samochodem, to się miało szczęście, bo każdy wie, że amerykańskie
samochody są kiepskie.
Każdy wie, że w samochodach Audi występuje poważny problem.
CBS 23 listopada 1986 roku w programie „60 minut" nadał fragment pod
tytułem „Nie do opanowania". Zwrócono w nim uwagę na wiele skarg,
dotyczących „niezamierzonego" przyspieszania w samochodach Audi. Sprzedaż
tych samochodów w USA katastrofalnie spadła — z 60 tys.
sztuk w 1986 roku do 12 tys. sztuk w 1991 roku. Ale czy
czytelnik zetknął się sam z problemem „niezamierzonego" przyspieszenia w
czasie próbnej jazdy? Mało prawdopodobne. Żadnemu z ekspertów, którzy
sprawdzali ten samochód, nie udało się odtworzyć tego, co było przedmiotem
skarg. Jednakże ta percepcja nadal się utrzymuje.
W swoim czasie Audi zamieszczał reklamy przedstawiające
wyniki porównań jego samochodów z podobnymi samochodami produkowanymi przez
firmy Mercedes-Benz i BMW. Jak z nich wynika, niemieccy eksperci ocenili
samochody Audi wyżej zarówno od Mercedesów, jak i od BMW.
Czy czytelnik w to uwierzył? Zapewne nie. Czy to jest
prawda? A jakie to ma znaczenie?
Marketing to nie
walka na wyroby. To walka na percepcje.
5. Prawo koncentracji
Najważniejszą sprawą
w marketingu jest zawładnięcie jakimś wyrazem w świadomości potencjalnych
klientów.
Firma może osiągnąć niewiarygodne powodzenie, jeżeli potrafi
zawładnąć jakimś wyrazem w świadomości potencjalnych klientów. Nie wyrazem
skomplikowanym. Nie wymyślnym. Najlepsze są wyrazy proste, zaczerpnięte wprost
z potocznego słownika.
Jest to prawo koncentracji. „Wypala" się w umyśle
hasło, ograniczając się do jednego wyrazu lub pojęcia. Jest to najwyższa
ofiara, jaką można złożyć na ołtarzu marketingu.
Federal Express zdołał wprowadzić do umysłów swoich
potencjalnych klientów wyraz „nocą", bo zrezygnował z całej gamy swoich
usług i skoncentrował się jedynie na dostawie paczek w ciągu nocy.
W pewnym stopniu prawo pierwszeństwa — lepiej być pierwszym
niż lepszym — umożliwia pierwszej marce czy firmie zawładnięcie wyrazem w
świadomości potencjalnego klienta. A słowo należące do czołowej firmy jest tak
proste, że aż staje się niewidoczne.
Przodująca firma jest właścicielem wyrazu oznaczającego daną
kategorię. Na przykład IBM jest właścicielem wyrazu „komputer". Jest to
równoznaczne ze stwierdzeniem, że marka stała się nazwą właściwą danej
kategorii. „Potrzeba nam maszyny IBM". Czy może powstać jakakolwiek
wątpliwość, że idzie o komputer?
Można też sprawdzić zasadność stwierdzenia o pierwszeństwie
za pomocą testu skojarzeń wyrazów. Jeżeli danymi są wyrazy komputer, kopiarka,
baton czekoladowy
i cola, to najczęściej kojarzą się z IBM, Xeroxem, Hershey's
i Cocą.
Przezorny przywódca pójdzie dalej, by umocnić swoją pozycję.
Heinz jest właścicielem wyrazu „ketchup". Poszedł jednak dalej, żeby
wyodrębnić najważniejszą cechę swojego ketchupu. „Najpowolniejszy ketchup"
to sposób, w jaki firma przejmuje na własność cechę gęstości. Własność wyrazu
„powolny" ułatwia Heinzowi utrzymanie 50% udziału w rynku.
Jeżeli się nie zajmuje pierwszego miejsca, to wyraz musi
dotyczyć bardzo wąskiego zagadnienia. Jeszcze ważniejsze jest to, żeby wyraz
był w danej kategorii do naszej wyłącznej dyspozycji.
Nie trzeba być lingwistycznym geniuszem, żeby wyszukać
zwycięski wyraz. Pręgo zaatakował Ragu, zajmujące na rynku sosów do spaghetti
pierwsze miejsce, i zdobył 27% udziału w rynku, posługując się pomysłem
zapożyczonym od Heinza. Pręgo stosuje wyraz „gęstszy".
Najskuteczniejsze są
wyrazy najprostsze i wskazujące na korzyści wynikające ze stosowania danego
wyrobu. Niezależnie od tego, jak skomplikowany jest ten wyrób, jak
skomplikowane są potrzeby rynku, zawsze lepiej koncentrować się na jednym
wyrazie lub jednej korzyści, a nie na dwóch, trzech czy czterech.
Występuje też „efekt aureoli". Jeśli zdecydowanie
podkreśli się jedną korzyść, to potencjalny klient prawdopodobnie przypisze nam
inne. „Gęstszy" sos do spaghetti kojarzy się z wysoką jakością, odżywczymi
składnikami, wartością i tak dalej. „Bezpieczniejszy" samochód kojarzy się
z lepszą konstrukcją i wykonaniem.
Niezależnie od tego, czy działały z rozmysłem, czy nie,
największe sukcesy odniosły te firmy (marki), które zawładnęły jakimś wyrazem w
umyśle potencjalnego klienta (niektórych wyrazów, jak „fahrvergnugen",
tzn. przyjemny do jazdy, Volkswagena nie warto mieć na własność). Oto kilka
przykładów:
Crest ... ubytki Mercedes... technika BMW... prowadzenie
Volvo... bezpieczeństwo Domino... dostawa do domu Pepsi-Cola ...młodość.
Wyrazy odnoszą się do rozmaitych spraw. Mogą kojarzyć się z
korzyściami (zapobieganie ubytkom), usługami (dostawa do domu), określoną grupą
odbiorców (młodzi ludzie) albo wielkością sprzedaży (ulubiona marka).
Chociaż podkreślaliśmy, że wyrazy utrwalają się w umyśle,
nic nie trwa wiecznie. Przychodzi czas, kiedy firma musi zmienić wyraz. Nie
jest to zadanie łatwe. Ostatnio historia Lotus Development Corporation wskazuje
na istotę problemu.
Przez wiele lat Lotus był właścicielem wyrazów „arkusz
kalkulacyjny". „Lotus 1-2-3" i „arkusz kalkulacyjny*' były
synonimami. Jednakże w świat arkuszy kalkulacyjnych wkroczyła konkurencja, a
jego potencjał rozwojowy jest ograniczony. Lotus, tak jak inne firmy, chciał
się rozwijać. W jaki sposób firma mogła wyjść poza swoją jedyną dziedzinę?
Konwencjonalne rozwiązanie polega na rozwijaniu się we
wszystkich kierunkach. Tak zrobiły IBM i Microsoft. W istocie Lotus również w
konwencjonalny sposób rozszerzył swój asortyment, kupując oprogramowanie
edytorów AmiPro i wprowadzając na rynek kilka nowych rodzajów oprogramowania.
Następnie Lotus dokonał przegrupowania, koncentrując się na nowej koncepcji
groupware, oprogramowania dla komputerów osobistych, połączonych w sieci.
Lotus był pierwszą firmą, której udało się opracować
skuteczne oprogramowanie sieciowe do komputerów osobistych. Jeżeli wszystko się
uda, z czasem firma zawładnie kolejnym wyrazem w umysłach jego potencjalnych
klientów.
W odróżnieniu od Microsoftu, obecnie Lotus jest firmą, którą
cechuje koncentracja. Lotus może w dalszej przyszłości zdobyć silną pozycję w
dziedzinie oprogramowania, chociaż nie stanie się to z dnia na dzień. To, co
zdołał zyskać Federal Express dzięki wyrazowi „nocą", a Volvo dzięki
wyrazowi „bezpieczeństwo", Lotus Development Corporation może zyskać
dzięki wyrazowi „groupware".
Nie można zabrać cudzego wyrazu. Prawdopodobnie swoje
powodzenie Lotus zawdzięcza temu, że wyraz „groupware" nie należał do
żadnej innej firmy. Ponadto w tej dziedzinie występuje silna tendencja do
tworzenia sieci komputerowych. (Ponad połowa wszystkich komputerów firmowych
jest połączona w sieci. Powstał nawet nowy magazyn pod nazwą „Network
Computing" — „Informatyka sieciowa".) Wiele przedsiębiorstw zdaje
sobie sprawę z korzyści wynikających z posiadania na własność wyrazu lub
koncepcji (często nazywanych „wizją korporacji"), ale zaniedbują działania
zmierzające do tego, by zawładnąć jakimś wyrazem, zanim to zrobi ktoś inny.
W marketingu nie
powinno się porzucać własnego wyrazu, aby zdobyć inny, należący już do innych
firm. Tak było w przypadku Atari, właściciela wyrazów „gry wideo". Gdy
okazało się, że jest to przelotna moda, w 1982 roku firma zmieniła kierunek
działania. Chciała, żeby nazwa „Atari" jednoznacznie kojarzyła się z
komputerem. Szef Atari, James Morgan, jasno to wyraził: „Siła Atari, związana z
jego nazwą, jest jednocześnie jego słabością. Atari musi zmienić swój wizerunek
i rozszerzyć definicję swojej działalności na elektroniczne wyroby
konsumpcyjne".
Niestety, wyraz, którym w swojej strategii chciał zwładnąć
J. Morgan, należał do wielu innych firm, w tym do Apple i IBM. Dywersyfikacja
Atari przyniosła katastrofalne skutki. Ironia polega na tym, że inna firma,
która pojawiła się w 1986 roku, przejęła koncepcję, którą Atari porzucił. Firmą
tą jest Nintendo, mające obecnie 75% udziału w wielomiliardowym rynku gier
komputerowych. Kto wie, gdzie dzisiaj plasuje się Atari?
Istotą marketingu jest zawężanie pola działania. Nabiera się
siły, gdy ogranicza się zakres swoich operacji. Nie można być symbolem jednej
rzeczy, jeżeli się ugania za wszystkimi. '
Niektóre firmy godzą się z koniecznością zawężania
działalności, ale czynią to w sposób skazany na niepowodzenie. „Zajmiemy się
jedynie tym segmentem rynku, w którym sprzedaje się wyroby wysokiej jakości.
Nie będziemy wchodzić w dolne segmenty, gdzie kładzie się nacisk na niską
cenę". Problem polega na tym, że klienci nie uwierzą, chyba że w ogóle
ograniczy się działalność jedynie do wyrobów o wysokiej cenie, tak jak to robią
Mercedes-Benz i BMW.
General Motors usiłował sprzedawać wysoką jakość we
wszystkich markach swoich samochodów. Najnowszym sloganem korporacji jest:
„Wprowadzamy jakość na drogi". Każdy wyrób GM jest opatrzony „Znakiem
doskonałości". Zgadnijmy, co robią u Forda? Dokładnie to samo. Reklamy
Forda głoszą: „Jakość to zadanie nr 1". U Chryslera Lee Iacocca
oświadczył: „Nie chcemy być najwięksi, chcemy być najlepsi". (Czy naprawdę
ktoś uwierzy, że Iacocca nie chce być największy?)
To wszystko robi wielkie wrażenie wewnątrz korporacji.
Totalna jakość droga do wielkości. Jest to wspaniały temat przewodni na
naradach dealerów, zwłaszcza przy dźwięku trąb i pokazach baletowych. Ale poza
korporacją hasło rozsypuje się. Czy jakakolwiek firma mówi o sobie, że nie
troszczy się o jakość? Oczywiście, że nie. Wszyscy troszczą się o jakość,
jednak w praktyce nikt tego nie robi.
Nie można ograniczyć prawa koncentracji do jakości czy do
jakiejkolwiek innej koncepcji, która nie znajduje swego przeciwstawienia. Nie
można zająć pozycji uczciwego polityka, gdyż nikt nie chce zająć przeciwnej
pozycji (chociaż znalazłoby się do tego wielu kandydatów). Można jednak zająć
pozycję kandydata popierającego korporacje albo kandydata popierającego
robotników i natychmiast zostać za takiego uznanym, bo istnieje też poparcie
dla przeciwnej strony.
Gdy znajdzie się wyraz, na którym chce się koncentrować,
trzeba od gonić prawników. Chcą opatrzyć prawem autorskim wszystko, co się
publikuje. Sztuka polega na tym, żeby inni też korzystali z naszego wyrazu
(jeśli się ma być przywódcą, trzeba mieć stronników). Lotusowi pomogłoby, gdyby
inne firmy przyłączyły się do oprogramowania grupowego. Zwiększyłoby to
znaczenie tej kategorii, a przywództwo Lotusu sprawiałoby jeszcze większe
wrażenie.
Kiedy już się ma swój wyraz, trzeba włożyć wiele wysiłku w
jego ochronę na rynku. Dobrym tego przykładem jest BMW. Przez wiele lat BMW był
„najlepszą maszyną do prowadzenia". Ale następnie firma postanowiła
rozszerzyć asortyment i, idąc śladami Mercedesa, zaczęła produkować duże
samochody serii 700. Pojawił się jednak problem: czy salon na kołach może być
najlepszą maszyną do prowadzenia? Nie tylko, że nie czuje się drogi, ale przy
okazji podważa wiarygodność reklamy o jakości prowadzenia. Sprawy zaczęły iść
gorzej. Na szczęście BMW znowu wprowadził mniejszy model i może kłaść nacisk na
,jakość prowadzenia". Firma odzyskała swoją koncentrację.
Prawo koncentracji dotyczy wszystkiego, co się sprzedaje łub
do czego się zniechęca; Na przykład do narkotyków. Krucjata antynarkotykowa w
telewizji i prasie cierpi na brak koncentracji. Reklama antynarkotykowa jest
rozproszona.
Mogłoby się wydawać, że władze antynarkotykowe (w skład
których w końcu wchodzą zawodowcy) nauczą się czegoś od amatorów walczących w
sprawie aborcji. Obie strony w tej walce skoncentrowały się na pojedynczych,
potężnych koncepcjach: prawa do życia i prawa do wyboru.
Władze antynarkotykowe powinny zrobić to samo —
skoncentrować się na jednym, potężnym wyrazie lub zwięzłym haśle. Kampania
antynarkotykowa powinna doprowadzić do tego, żeby narkotyki stały się tym, czym
są dzisiaj papierosy — czymś nie do przyjęcia w towarzystwie. Jednym z takich
wyrazów mogłoby być określenie ostatecznego niepowodzenia — „przegrany".
Skoro przez używanie narkotyków traci się wszystko (pracę, rodzinę, szacunek
dla samego siebie, wolność, życie), bardzo pożyteczne mogłoby okazać się hasło:
„Narkotyki są tylko dla przegranych", zwłaszcza w przypadku osób
używających narkotyków dla towarzystwa, bardziej troszczących się o swoją
pozycję towarzyską niż o to, żeby odczuwać skutki ich zażywania.
Prawo koncentracji, jedno z praw marketingu, mogłoby
przyczynić się do rozwiązania jednego z największych problemów naszego
społeczeństwa.
6. Prawo wyłączności.
Jeden wyraz nie może
w świadomości potencjalnego klienta kojarzyć się z dwoma firmami.
Jeżeli w świadomości potencjalnego klienta jakiś wyraz lub
pojęcie kojarzą się z konkurentem, to próby przejęcia tego wyrazu na własność
skazane są na niepowodzenie.
Jak wspomnieliśmy, wyraz „bezpieczeństwo" należy do
Volvo. Wiele innych firm samochodowych, w tym Mercedes-Benz i General Motors,
usiłowało prowadzić kampanie reklamowe oparte na wyrazie „bezpieczeństwo".
Jednakże nikomu oprócz Volvo nie udało się dotrzeć do umysłów potencjalnych
klientów z hasłem dotyczącym bezpieczeństwa.
Historia Atari wykazała nieskuteczność prób wejścia na teren
komputerów domowych, zajęty przez zasiedziałych konkurentów. Możliwa była
odmiana pod nazwą „komputer do gier", gdyż wykorzystywałaby fakt
postrzegania Atari jako twórcy gier komputerowych. Ale nic więcej. Komputer
domowy jest domeną Apple'a, Commodore i innych firm.
Mimo znanych przypadków niepowodzeń, wiele firm nadal
narusza prawo wyłączności. Nie da się zmienić poglądów klienta, kiedy się już
na coś zdecydował. Często nawet umacnia się pozycję konkurenta, nadając większe
znaczenie jego koncepcji.
Federal Express odszedł od wyrazu „nocą" i usiłuje
odebrać DHL wyrazy „Wszędzie na świecie'*. Na kopertach Federal Express widniał
napis: „List dostarczany przez noc". Obecnie znajduje się na nich napis:
„List FedEx". Jego reklamy już nie głoszą: „Jeżeli to koniecznie musi tam
być już jutro rano". Ostatnio w reklamach Federal Express pojawia się wyrażenie:
„Wszędzie na świecie".
Wiąże się z tym najważniejsze pytanie: czy wyrażenie
„Wszędzie na świecie" będzie kiedykolwiek należało do Federal Express?
Zapewne nie. Ma ono innego właściciela: Ogólnoświatowy Ekspres DHL. Jego
koncepcja to: szybciej dotrzeć do coraz większej liczby miejsc na świecie. Federal Express, aby osiągnąć powodzenie,
musi ograniczyć swoje pole koncentracji w porównaniu z DHL. Nie uda mu się to,
jeżeli będzie próbować w umyśle potencjalnego klienta zawładnąć tym samym
wyrażeniem.
Inny przykład zmasowanego dążenia do przejęcia cudzego
wyrazu można znaleźć w świecie królików — a ściśle mówiąc, u różowego królika
baterii Energizer, usiłującego przejąć koncepcję „długotrwałości" od
Duracell. Niezależnie od liczby królików wprowadzanych do boju przez Eveready,
Duracell nadal zdoła zachować wyraz „długotrwały". Duracell pierwszy
dotarł do umysłów i przejął tę koncepcję na swoją rzecz. Została ona nawet
zawarta w części nazwy firmy, gdyż „durable" oznacza „trwały".
W pułapkę taką często wpędza marketingowców cudowna rzecz,
zwana badaniami. Zatrudnia się armię badaczy, prowadzi wywiady grupowe,
zestawia kwestionariusze — i otrzymuje półtorakilogramowe sprawozdanie
zawierające wykaz życzeń użytkowników, dotyczących jakiegoś wyrobu lub usługi.
Jeżeli więc ludzie tego chcą, trzeba im to dać.
Jaki jest największy kłopot, jaki ludziom sprawiają baterie?
Wyczerpują się w nąjnieodpowiedniejszym momencie. A więc jaka jest
najważniejsza cecha baterii? Oczywiście, długotrwałość. Jeżeli ludzie chcą długotrwałych baterii, to właśnie to powinniśmy
reklamować. Słusznie? Niesłusznie.
Specjaliści badań marketingowych nigdy nie mówią, że dana
koncepcja już należy do innej firmy. Wolą raczej zachęcać swoich zleceniodawców
do organizowania wielkich
kampanii reklamowych. Według nich, jeżeli wyda się dość
pieniędzy, to można przejąć pomysł. Słusznie? Niesłusznie.
Jakiś czas temu Burger King wszedł na tę śliską ścieżkę, z
której nie całkiem zdołał zejść. Badanie rynku wykazało, że najpopularniejszą
cechą szybkiej żywności była „szybkość". (Nie stanowiło to dużej
niespodzianki.) A więc Burger King zrobił to, co robi większość dzielnych
marketingowców. Zwrócił się do swojej agencji reklamowej i powiedział: „Jeżeli
ludzie chcą szybkości, to w naszych reklamach powiemy im, że jesteśmy
szybcy".
W badaniu tym przeoczono fakt, że już postrzegano MacDonalda
jako najszybszą sieć hamburgerową w kraju. „Szybko" należy do MacDonalda.
Niezrażony Burger King rozpoczął kampanię reklamową pod hasłem: „Najlepsze
jedzenie na szybkie czasy". Program szybko okazał się katastrofą. Zerwano
umowę z agencją reklamową, wyrzucono kierownictwo firmy, sprzedano ją, ale nie
zahamowano spadku.
Za naruszenie prawa
wyłączności wielu ludzi zapłaciło wysoką cenę.
(…)
9. Prawo
przeciwieństwa.
Jeżeli zmierzamy do
drugiego miejsca, to naszą strategię wyznacza ten, kto zajmuje pierwsze.
W sile tkwi słabość. Zapaśnik wykorzystuje siłę swojego
przeciwnika, by ją obrócić przeciw niemu. Podobnie może uczynić firma. Jeżeli
chcemy się umocnić na drugim miejscu, to przeanalizujmy sytuację firmy
znajdującej się przed nami. Na czym polega jej siła? W jaki sposób
przekształcić tę siłę w słabość?
Musimy odkryć, na
czym polega istota przywódcy, a następnie przedstawić potencjalnemu klientowi
jej przeciwieństwo. Inaczej mówiąc: nie starajmy się być od niego lepsi,
starajmy się być inni. Często jest to konflikt między parweniuszem a starą,
wiarygodną firmą.
Coca-Cola liczy sobie 100 lat. W całej historii firmy
jedynie siedmiu ludzi znało recepturę wyrobu, schowaną w kasie pancernej w
Atlancie. Coca-Cola jest starym, uznanym wyrobem. Jednakże korzystając z prawa
przeciwieństwa Pepsi-Cola odwróciła istotę Coca-Coli, żeby stać się wyrobem
wybieranym przez młode pokolenie: pokolenie Pepsi.
Kiedy się patrzy na nabywców wyrobów określonej kategorii,
widzi się dwa rodzaje ludzi: tych, którzy chcą kupować w przodującej firmie, i
tych, którzy nie chcą kupować w takiej firmie. Potencjalny nr 2 jest atrakcyjny
dla tej drugiej grupy.
Inaczej mówiąc, ustawienie się w opozycji do przywódcy
odbiera klientów wszystkim pozostałym konkurentom, oczywiście poza przywódcą.
leżeli starzy ludzie piją Coca-Colę, a młodzi Pepsi-Colę, to nie ma kto pić
Royal Crown.
Jednakże zbyt wielu potencjalnych nr 2 stara się naśladować
przywódcę. Zazwyczaj jest to błąd. Należy przedstawiać siebie jako wybór
alternatywny.
„Time" zdobył reputację dzięki barwnemu stylowi
pisania. Wobec tego „Newsweek" odwrócił sprawę i skoncentrował się na
zwięzłym stylu: „Oddzielamy fakty od opinii". Inaczej mówiąc,
„Newsweek" zamieszcza opinie w kolumnach redakcyjnych, a nie w
informacyjnych.
Niekiedy trzeba być brutalnym. Producent „Scope", płynu
do płukania ust o przyjemnym smaku, przylepił konkurencyjnej „Listerine"
etykietkę „oddechu o zapachu lekarstwa".
Nie wystarczy jednak atakowanie konkurencji. Prawo
przeciwieństwa jest bronią obosieczną. Trzeba skupić się na słabości, którą
potencjalny klient łatwo dostrzeże. (Wystarczy powąchać „Listerine", by
wiedzieć, że jest to szpitalny zapach.) Następnie trzeba obrócić nóż w ranie
(„Scope to płyn do ust o miłym zapachu, który zabija zarazki").
W dziedzinie płynów do ust natrafiamy także na interesujący
przykład daremnej próby naśladowania przywódcy. W 1961 roku firma Johnson &
Johnson wprowadziła na rynek płyn „Micrin", skupiając uwagę na jego
„naukowych" zaletach. W ciągu kilku
miesięcy „Micrin" zajął drugie miejsce na rynku. Jednakże zwalczający
zarazki „Listerine" również był marką „naukową". Kiedy więc w 1965
roku Procter & Gamble wprowadził „Scope", miał do swojej dyspozycji
alternatywną pozycję. „Scope" doszedł do drugiego miejsca. W 1978 roku, kiedy Johnson & Johnson
wycofał się z produkcji płynów do ust, udział „Micrin" w rynku spadł do
1%.
Gdy w USA pojawiło się piwo Becka, firma miała problem. Nie
mogło to być pierwsze importowane piwo (ten tytuł przypadł Heinekenowi) ani nie
mogło to być pierwsze importowane niemieckie piwo (tym było Loewenbrau). Beck
rozwiązał problem, zmieniając pozycję Loewenbrau. „Próbowałeś niemieckiego piwa
najpopularniejszego w USA. Teraz spróbuj niemieckiego piwa najpopularniejszego
w Niemczech".
Obecnie piwo Becka zajmuje drugie miejsce w Ameryce wśród
piw importowanych z Europy. (W przypadku piwa Amerykanie mają większe zaufanie
do gustów niemieckich niż do własnych.) Jest to wyjątkowy przykład obalenia
prawa pierwszeństwa i doprowadzenia do zmiany wyobrażeń. (Wszystko to dzisiaj
ma już tylko charakter rozważań teoretycznych, bo obecnie piwo Loewenbrau warzy
się w Ameryce.)
W miarę starzenia się wyrobu, często nabiera on pewnych
negatywnych cech. Szczególnie odnosi się to do leków. Weźmy na przykład
aspirynę, lek wprowadzony na rynek w 1899 roku. W wyniku tysięcy badań nad
aspiryną nieuchronne było wykrycie, iż lek ma również pewne wady. Na przykład
stwierdzono wypadki krwawienia żołądka, i to akurat w chwili odpowiedniej do
wprowadzenia na rynek w 1955 roku „Tylenolu".
W związku z rozgłosem, jaki nadano „krwawieniu
żołądka", „Tylenol" szybko zdołał się przedstawić jako alternatywa.
Reklama głosiła: „Dla milionów, które nie powinny zażywać aspiryny".
Dzisiaj „Tylenol" wyprzedza aspirynę i jest najlepiej sprzedawanym wyrobem
w amerykańskich aptekach.
„Stolicznaja" zdołała przylepić etykietkę „fałszywych
rosyjskich wódek" amerykańskim wódkom, takim jak Smirnoff, Samovar i
Wolfschmidt, wskazując, że produkuje się je w takich miejscowościach, jak
Hartford (Connecticut), Schenley (Pennsylvania) i Lawrenceburg (Indiana).
„Stolicznaja" pochodzi z Petersburga (Rosja), a zatem tylko ona jest
autentyczna.
Negatywne stwierdzenie,
jeżeli ma odnieść skutek, musi brzmieć prawdziwie. Jednym z klasycznych
przykładów negatywnego stwierdzenia jest reklama porcelany stołowej
Royal Doulton, mówiąca o głównym amerykańskim konkurencie
firmy. Tekst głosił: „Royal Doulton, porcelana z Stoke-on-Trent w Anglii,
przeciw Lenoxowi, porcelanie z Pomony w New Jersey". W reklamie
wykorzystano fakt, że wielu ludzi uważało Lenox za porcelanę importowaną. Przez
ustawienie Lenoxa tam, gdzie rzeczywiście było jego miejsce, tzn. w Pomonie w
New Jersey, Royal Doulton zdołał przedstawić się jako „prawdziwa angielska
porcelana". Większości ludzi trudno było wyobrazić sobie rzemieślników
produkujących cienką białą porcelanę w mieście o kiepsko brzmiącej nazwie
Pomona w New Jersey. (Kiedy ludzie w Anglii zobaczyli tę reklamę, skręcali się
ze śmiechu. Okazuje się, że Stoke-on-Trent jest równie podupadłym miastem, jak
Pomona.)
Marketing często jest wojną o prawowite pochodzenie.
Pierwsza marka, która opanuje umysły klientów, często może przedstawiać swoich
konkurentów jako pretendentów z lewego łoża.
Skuteczny nr 2 nie może sobie pozwolić na nieśmiałość.
Jeżeli przestanie koncentrować się na przywódcy, naraża się na szkody
wyrządzone nie tylko przez niego, ale i przez całą resztę stada. Weźmy smutną
historię Burger Kinga w ostatnich latach. Ostatnie lata były ciężkie dla nr 2 w
hamburgerach. Firma przeżyła wiele zmian kierownictwa, nowych właścicieli i
całą defiladę agencji reklamowych. Nie trzeba prowadzić wielu badań, żeby
stwierdzić, z czego wynikły trudności.
Najlepsze lata Burger Kinga były wtedy, kiedy atakował.
Zaczął od sloganu: „Wybierz sam to, na co masz ochotę", co stanowiło
zaczepkę wobec stosowanej przez MacDonalda masowej produkcji hamburgerów.
Następnie uderzył w MacDonalda hasłem „Z rusztu, nie z patelni" i „Whopper
jest lepszy niż Big Mac". Wszystko to wzmocniło jego drugą, alternatywną
pozycję.
Ale później, z niewiadomych powodów, Burger King przestał
zwracać uwagę na prawo przeciwieństw. Stał się nieśmiały i przestał atakować
MaeDonałda. Światu przedstawiono: „Herba fajtłapę", „Najlepsze jedzenie na
szybkie czasy", „Robimy to tak samo jak ty", „Trzeba łamać
reguły" i tak dalej, i tak dalej. Burger
King przystąpił nawet do programu przyciągania małych dzieci, głównej podstawy
siły MaeDonałda.
Taki sposób
postępowania nie zapewnia silnej pozycji nr 2. Jednostkowa sprzedaż Burger
Kinga spadła i nigdy nie odzyskała poziomu z czasów, kiedy był w ataku.
Burger King popełnił błąd, odchodząc w praktyce od stosowania prawa
przeciwieństwa.
10. Prawo podziału.
Jedna kategoria z
czasem ulega podziałowi, przekształcając się w dwie lub więcej.
Podobnie jak ameba na szkiełku Petriego, w marketingu
poszczególne kategorie wciąż mnożą się przez podział.
Początkowo kategoria jest pojedynczą jednostką. Na przykład
komputery. Z czasem kategoria rozpada się na grupy. Komputery stacjonarne,
minikomputery, mikrokomputery profesjonalne, komputery osobiste, komputery
przenośne, notebooki, komputery pisakowe.
Podobnie jak komputer, samochód początkowo stanowił pojedynczą
kategorię. Rynek zdominowały trzy marki (Chevrolet, Ford i Plymouth). Następnie
kategoria ulegała podziałowi. Dzisiaj mamy samochody luksusowe, samochody o
umiarkowanej cenie i tanie. Duże, średnie i małe. Sportowe, terenowe z napędem
na cztery koła, kempingowe i dostawcze.
W sektorze telewizyjnym stacje ABC, CBS i NBC niegdyś
obsługiwały 90% widzów. Dzisiaj mamy sieci, niezależne stacje nadawcze,
telewizję kablową, telewizję płatną, telewizję publiczną; wkrótce będziemy
mieli telewizję interakcyjną.
Podobnie było z piwem. Dzisiaj mamy piwo krajowe i
importowane. Wysokiej jakości i popularne. Lekkie, beczkowe i wytrawne. A nawet
piwo bezalkoholowe.
Prawo podziału dotyczy nawet krajów (patrz wojna w
Jugosławii). W 1776 roku było na świecie około 35 cesarstw, królestw, krajów i
państw. Do wybuchu II wojny światowej
liczba ta uległa podwojeniu. W 1970 roku było ponad 170
państw, a dzisiaj jest ich 190.
Spójrzmy na muzykę. Kiedyś była muzyka klasyczna i
rozrywkowa. Na muzyce rozrywkowej znał się każdy, kto oglądał „Your Hit
Parade" (Twoją paradę przebojów), w której nadawano dziesięć przebojów
danego tygodnia. Radio przejęło ten pomysł, nadając „40 najlepszych".
Obecnie audycja ta traci rację bytu, bo nie ma już tylko jednej listy.
„Billboard", biblia przemysłu muzycznego, ma 11
odrębnych list przebojów: klasyczną, współczesny jazz, country, crossover,
taneczną, latynoamerykańską, jazz, pop, rap, rhytm and blues, rock. A także 11
najlepszych wykonawców w każdej kategorii. W ostatnich latach zaliczali się do
nich: Itzhak Perlman, Fourplay, Garth Brooks, Luciano Pava- rotti, Michael
Jackson, Mi Mayor Necesidad, Dave Grusin, Enya, Public Enemy, Vanessa Williams
i Bruce Springsteen.
Każda grupa jest odrębną jednostką. Każda grupa ma własny
powód istnienia. Każda ma własnego przywódcę, rzadko kiedy tego samego, co w
pierwotnej kategorii. IBM jest przywódcą w dużych komputerach, DEC w
minikomputerach, Sun w mikrokomputerach profesjonalnych i tak dalej.
Wielu szefów
korporacji, zamiast starać się zrozumieć tę koncepcję podziału, naiwnie wierzy,
że kategorie się łączą. Modnymi słowami w salach konferencyjnych
amerykańskich korporacji są „synergizmy" i blisko z nimi spokrewnione
„stowarzyszone korporacje". Według „New York Timesa", IBM chce wykorzystać „przewidywane"
łączenie się różnych sektorów: telewizyjnego, muzycznego, wydawniczego i
informatycznego.
Według „Timesa", „najsilniejszą stroną IBM w
przewidywanym łączeniu się sieci kablowych i telefonicznych z producentami
komputerów i telewizorów mogłaby być technologia tworzenia ultraszybkich
sieci" (zob. rozdział 20: Prawo przesady).
Tak się nie stanie. Kategorie się dzielą, a nie łączą.
Spójrzmy też na nagłaśnianą niegdyś kategorię „usługi
finansowe". Zdaniem prasy, w przyszłości miało nie być banków, firm
ubezpieczeniowych, maklerów, hipotecznych instytucji pożyczkowych, a jedynie
przedsiębiorstwa usług finansowych. Dotychczas tak się jednak nie stało.
Prudential, American Express i inne firmy wpadły w pułapkę
usług finansowych. Klienci nie kupują usług finansowych. Kupują akcje,
ubezpieczenia na życie albo rachunki bankowe. Wolą też każdą z takich usług
kupować w innej Tumie.
Przywódca może
utrzymać swoją dominację, stosując inną markę do każdej pojawiającej się
kategorii. Tak postąpił General Motors w pierwszych latach z markami
Chevroleta, Pontiaca, Oldsmobila, Buicka i Cadillaca (a ostatnio Go i Saturn).
Finny popełniają błąd, próbując przenieść znaną markę w
danej kategorii do innej. Klasycznym przykładem jest to, co się przydarzyło
Volkswagenowi, firmie, która wprowadziła do Ameryki kategorię małych
samochodów. Jej „garbus" był zwycięskim modelem, który zagarnął 67% całego
rynku samochodów importowanych do USA.
Volkswagen odniósł tak duży sukces, że uwierzył, iż może
upodobnić się do General Motors i sprzedawać większe, szybsze, bardziej
sportowe samochody. Zebrał więc wszystkie modele, jakie produkował na rynek
niemiecki, i wysłał je do USA. Jednakże, w odróżnieniu od General Motors,
posłużył się tą samą marką — Volkswagen — do wszystkich modeli.
Jego reklama, pokazująca pięć różnych modeli, w tym
„garbusa", limuzynę 412, Dasher, Thing, a nawet samochód dostawczy,
głosiła: „Różne Volksy dla różnych
ludzi". Nie trzeba przypominać, że nadal sprzedawali tylko mały samochód —
„garbusa".
Volkswagen wymyślił więc na to sposób. Wycofał z
amerykańskiego rynku „garbusa" i zaczął sprzedawać nową rodzinę dużych,
szybkich, drogich Volkswagenow. Były więc Vanagon, Sirocco, Jetta, Golf GL i
Kabriolet. Volkswagen zbudował nawet w Pennsylvanii montownię tych cudownych,
nowych samochodów.
Niestety, Volkswagen był nadal postrzegany jako producent
małych samochodów. A skoro ludzie nie mogli kupować trwałego, ekonomicznego VW,
przerzucili się na Toyotę, Hondę i Nissana. Obecnie udział Volkswagena w rynku
nie przekracza 4%.
Volkswagen nie jest małą marką europejską w rodzaju SAABa
lub Alfa Romeo. Volkswagen to firma sprzedająca najwięcej samochodów w Europie.
Samochody sprzedawane przez VW w USA są takie same jak te, które sprzedaje w
Europie. Tylko mentalność ludzi, którzy je kupują, jest inna. W Ameryce
Volkswagen znaczy mały i brzydki. Nikt tu nie chce kupować dużego, pięknego
Volkswagena (zob. rozdział 4: Prawo percepcji).
Jeden z konkurentów Volkswagena, Honda, postanowił wejść na
rynek drogich samochodów. Nie skorzystał
z firmowej nazwy Honda, ale wprowadził na rynek luksusową Acurę. Utworzył nawet
odrębną sieć dealerską Acury, żeby uniknąć skojarzeń z Hondą.
Acura był pierwszym
luksusowym samochodem japońskim w USA. Honda sprzedaje tam dzisiaj znacznie
więcej egzemplarzy Acury niż Volkswagen Volkswagenow. Honda ma teraz czołową
markę w dwóch kategoriach.
Przywódcy boją się wprowadzać nową markę do nowej kategorii,
gdyż obawiają się o los swoich dotychczasowych marek. General Motors z
opóźnieniem reagował na kategorię superluksusową ustanowioną przez
Mercedesa-Benza i BMW. Jedną z przyczyn była obawa, że nowa marka,
przewyższająca jakością Cadillaca, rozwścieczy dealerów Cadillaca.
Z czasem GM próbował podwyższyć kategorię Cadillaca,
wprowadzając model Allan te za 54 tys. USD. Był to niewypał. Po co ktokolwiek
miałby wydawać takie pieniądze na tak zwanego Cadillaca, skoro sąsiedzi
prawdopodobnie myśleliby, że zapłacili tylko jakieś 30 tys. USD? Nie
zapewniałoby to odpowiedniego prestiżu.
Lepszą strategią byłoby wprowadzenie przez General Motors
nowej marki na rynek Mercedesów. (Mógł odtworzyć klasyczną markę La Salle.)
Ważny jest też wybór odpowiedniego momentu. Można zbyt
wcześnie przystąpić do wprowadzania nowej kategorii. W latach 50. pierwszym
małym samochodem amerykańskim był Nash Rambler. Jednak koncern American Motors
nie miał ani dość odwagi, ani dość pieniędzy, żeby na tyle długo utrzymywać
model na rynku, aby ta kategoria mogła się rozwinąć i umocnić.
Lepiej jednak się pospieszyć niż spóźnić. Nie zawładnie się
umysłem potencjalnego klienta, jeżeli nie zechce się trochę poczekać na
odpowiedni rozwój wydarzeń.
11. Prawo
perspektywy.
Marketing przynosi
wyniki dopiero w dłuższym okresie.
Gzy alkohol ma właściwości pobudzające, czy hamujące?
Kiedy odwiedzimy jakikolwiek bar czy restaurację w piątek
wieczorem po pracy, moglibyśmy przysiąc, że alkohol jest środkiem pobudzającym.
Hałasy i śmiechy są przekonującymi dowodami na pobudzające właściwości
alkoholu. Jednakże kiedy o czwartej rano zobaczymy, jak kilku klientów barów
odsypia na chodniku swoje przyjemne chwile, moglibyśmy przysiąc, że jest
środkiem o działaniu hamującym.
Z chemicznego punktu widzenia alkohol działa silnie
hamująco. Jednakże na krótko, osłabiając samokontrolę pijącego, działa nań
pobudzająco.
Wiele działań
marketingowych wywołuje podobne zjawisko. Skutki długookresowe stanowią
dokładne przeciwieństwo skutków krótkookresowych.
Czy wyprzedaż
zwiększa obroty firmy, czy je zmniejsza? Oczywiście, w krótkim okresie
wyprzedaż zwiększa obroty. Jednakże praktyka pokazuje, że w długim okresie
wyprzedaże zmniejszają obroty, gdyż uczą klientów, żeby nie kupowali po
„normalnych" cenach.
Pomijając fakt, że coś można kupić taniej, co wyprzedaż mówi
potencjalnemu klientowi? Otóż mówi, że „normalne" ceny są zbyt wysokie. Po
zakończeniu wyprzedaży klienci skłonni są unikać sklepu, który zbyt często je
organizuje.
Kierownicy sklepów detalicznych stwierdzają, że aby utrzymać
wielkość sprzedaży, muszą niemal bez przerwy prowadzić wyprzedaże. Kiedy się
idzie ulicą handlową, nierzadko można zobaczyć w oknach wystawowych kolejnych
kilkunastu sklepów wywieszkę: „Wyprzedaż",
Czy programy sprzedaży z bonifikatą samochodów zwiększyły
obroty? Coraz wyższe bonifikaty zbiegały się w czasie z coraz mniejszymi
obrotami. Sprzedaż amerykańskich pojazdów malała przez pięć kolejnych lat.
Największa firma meblowa w Nowym Jorku, Seam ans, prowadziła
wyprzedaż co tydzień. Aż w końcu zbankrutowała.
Nic nie świadczy o tym, że premie dla nabywców zwiększają
obroty w długich okresach. Wiele firm dochodzi do wniosku, że musi je stosować
co kwartał, żeby utrzymać wyrównany poziom sprzedaży. Z chwilą, kiedy przestają
je stosować, obroty spadają. Inaczej mówiąc, wciąż stosuje się bonifikaty nie
po to, żeby zwiększyć sprzedaż, ale by zapobiec jej spadkowi. Rabaty to nałóg. Stosuje się je, bo ich
zaniechanie jest zbyt bolesne.
Wszelkie formy premiowania, rabatów i wyprzedaży skłaniają
klientów do kupowania jedynie wtedy, kiedy natrafią na okazję. A co się dzieje,
jeżeli firma w ogóle unika premiowania klientów? W handlu detalicznym
największe powodzenie mają firmy, stosujące „niskie ceny na co dzień" —-
takie, jak Wal-Mart, K-Mart i szybko rosnące punkty sprzedaży detalicznej
należące do hurtowni.
Powszechne stało się stosowanie zmiennych cen, na przykład
przez linie lotnicze i supermarkety. Ostatnio jednak Procter & Gamble
wykonał śmiały ruch, zmierzający do stosowania jednolitych cen. Może to
zapoczątkować nowy trend.
W życiu codziennym istnieje wiele przykładów
krótkookresowych zysków i ponoszenia strat w długim okresie. Typowym jest
przestępczość. Jeżeli zrabuje się 100 tys. USD w banku i spędzi dziesięć lat w
więzieniu, to albo zarobiło się 100 tys. dolarów w jeden dzień, albo po 10 tys.
USD rocznie za 10 lat ciężkich robót. Wszystko zależy od punktu widzenia.
Inflacja może na krótko pobudzić gospodarkę, ale w długim
okresie prowadzi do recesji (w Brazylii jeszcze tego nie potrafili zrozumieć).
Przejedzenie przynosi krótkotrwałe zadowolenie, ale w długim
okresie powoduje otyłość i depresję.
W wielu innych dziedzinach życia (wydawaniu pieniędzy,
zażywaniu narkotyków, uprawianiu seksu) długookresowe skutki naszej
działalności są dokładnie odwrotne niż krótkookresowe. Dlaczego zatem tak
trudno jest zrozumieć, że w marketingu wyniki uzyskuje się w dłuższym okresie?
Weźmy pod uwagę
rozszerzanie asortymentu. W krótkim okresie rozszerzanie asortymentu zawsze
prowadzi do zwiększenia sprzedaży. Wyraźnie to widać na przykładzie
przemysłu piwowarskiego. Na początku lat 70. przeciętny wzrost sprzedaży piwa
Miller High Life wynosił 27% rocznie. Powodzeniu Millera sprzyjała kampania pod
hasłem „Czas na Millera", zachęcająca robotników do przyznawania sobie pod
koniec dnia pracy nagrody w postaci piwa Millera. Jednak później Miller stał
się zachłanny i wprowadził w 1974 roku Miller Lite, co samo w sobie było
świetnym pomysłem (zob. rozdział 2: Prawo kategorii), ale pogrzebanym przez
nazwę związaną z rozszerzaniem asortymentu.
W krótkim okresie możliwe było współistnienie obydwu piw:
przeznaczonego dla robotników (High Life) oraz dla młodych menedżerów i
profesjonalistów (Lite). Jednakże w
długim okresie rozszerzenie asortymentu musiało doprowadzić do podważenia
pozycji jednej lub drugiej marki. Szczytowym okresem powodzenia dla Miller
High Life był rok 1979, pięć łat po wprowadzeniu Miller Lite. W ciągu tych
pięciu lat sprzedaż Miller High Life niemal się potroiła — od 8,6 min baryłek
do 23,6 min baryłek. Był to krótkookresowy efekt rozszerzenia asortymentu.
Skutki długookresowe
były opłakane. Sprzedaż Miller High Life malała przez trzynaście lat z rzędu,
od 23,6 min baryłek w 1979 roku do zaledwie 5,8 min baryłek w 1991 roku.
Nieuchronnie nastąpi dalszy spadek.
Także i Miller Lite nie uchronił się od skutków rozszerzania
asortymentu. W 1986 roku firma wprowadziła na rynek Miller Genuine Draft („Prawdziwe
piwo beczkowe"). Marka szybko zdobyła powodzenie, bo było to pierwsze piwo
w nowej kategorii. Niestety, także i ono nosiło nazwę Miller (zob. rozdział:
Prawo rozszerzania asortymentu). Historia się powtarza. Pięć lat później
sprzedaż Miller Lite osiągnęła poziom maksymalny, a następnie zaczęła się
zmniejszać. Kiedy raz rozpocznie się spadek, niemal niemożliwe jest jego
zatrzymanie.
Jeżeli się nie wie, czego szukać, to trudno dostrzec skutki
rozszerzania asortymentu, zwłaszcza dla menedżerów skupiających uwagę na
następnym sprawozdaniu kwartalnym. (Gdyby kula po pięciu latach trafiała w cel,
za zabójstwo skazywano by bardzo niewielu kryminalistów.)
Michelob przydarzyło się to samo, co Millerowi. W trzy lata
po wprowadzeniu na rynek Michelob Light sprzedaż normalnego Michelob osiągnęła
maksymalny poziom, a następnie spadała przez jedenaście lat z rzędu. Dzisiaj łączna sprzedaż czterech gatunków
piwa Michelob (normalne, lekkie, wytrawne i ciemne) jest o 25% niższa niż
sprzedaż samego normalnego Michelob w 1978 roku, a więc wówczas, gdy
wprowadzono Michelob Light.
To samo przydarzyło się Coors. Wprowadzenie Coors Light
spowodowało załamanie sprzedaży normalnego Coors, która dzisiaj wynosi jedną
czwartą tego, co poprzednio.
Przytrafiło się to nawet królowi piwa. Po corocznym wzroście
sięgającym czasów zniesienia prohibicji, w ciągu ostatnich trzech lat z rzędu
sprzedaż Budweisera spadała. Przyczyna? Bud Light.
Można by sądzić, że firmy Miller, Coors i Anheuser-Busch
musiały rozszerzyć asortyment, bo na rynku zapanowało lekkie piwo. Jeśli
wierzyć temu, co się czyta w gazetach, to można by sądzić, że wszyscy piją
lekkie piwo. Nieprawda. Dzisiaj, osiemnaście lat po wprowadzeniu na rynek
Miller Lite, sprzedaż lekkiego piwa stanowi jedynie 31% sprzedaży piwa ogółem.
W innych dziedzinach marketingu krótko- i długookresowe
skutki rozszerzania asortymentu pojawiają się znacznie szybciej. Muijani w 1985
roku wprowadził na rynek odzież pod marką Coca-Coli. Dwa lata później hurtowa
sprzedaż osiągnęła 250 min USD. W następnym roku sprzedaż tego asortymentu
urwała się praktycznie z dnia na dzień, a nie sprzedane zapasy obciążyły
Murjaniego na wiele milionów dolarów.
To, co się stało z odzieżą Coca-Cola, przytrafiło się
również Donaldowi Trumpowi. Początkowo Donald odnosił sukcesy. Następnie zaczął
rozszerzać działalność, opatrując swoim nazwiskiem wszystko, na co mógł
zaciągnąć kredyty w bankach. Co to jest Trump? Hotel, trzy kasyna gry, dwa
kondominia, jedna linia lotnicza, jedno centrum handlowe.
Magazyn „Fortune" określił Trumpa jako „inwestora,
wyczulonego na przepływy finansowe i wartość aktywów, sprytnego handlowca,
obrotnego człowieka interesu". „Time" i „Newsweek" zamieściły
jego portret na swoich okładkach.
Dzisiaj Trump ma 1,4 mld USD długów. Przyczyna jego powodzenia
w krótkim okresie oraz upadku w długim okresie była ta sama. Rozszerzanie
asortymentu.
Może się to wydaje łatwe, ale marketing nie jest grą dla
amatorów.
12. Prawo
rozszerzenia asortymentu.
Istnieje nieodparte
dążenie do coraz szerszego stosowania marki.
Gdyby naruszenie któregokolwiek z przedstawionych przez nas
praw stanowiło przestępstwo, wielu menedżerów amerykańskich korporacji
znalazłoby się w więzieniu.
Najczęściej naruszanym prawem omówionym w tej książce jest
prawo rozszerzania asortymentu. Jeszcze bardziej perfidne jest to, że
rozszerzanie asortymentu jest procesem zachodzącym niemal bez świadomego
udziału ze strony korporacji. To jak szafy czy szuflady biurka, które same się
zapełniają.
Jednego dnia firma
ściśle się koncentruje na jednym, bardzo opłacalnym wyrobie, a następnego — ta
sama firma rozdrabnia się na wiele wyrobów i...traci pieniądze.
Weźmy IBM. Wiele lat temu, kiedy IBM koncentrował się na
dużych komputerach, zarabiał masę pieniędzy. Dzisiaj IBM zajmuje się wszystkim
i z trudem równoważy przychody z wydatkami. Na przykład w 1991 roku przychody
IBM wynosiły 65 mld USD. Jednakże w ciągu roku firma poniosła straty w
wysokości 2,8 mld USD. To niemal 8 min USD dziennie.
Oprócz dużych komputerów, IBM sprzedaje komputery osobiste,
komputery pisakowe, mikrokomputery profesjonalne, komputery średniej wielkości,
oprogramowanie, sieci, telefony, wszystko. IBM próbował nawet wejść na rynek
komputerów domowych za pomocą PC jr.
Po drodze IBM stracił miliony na produkcji kopiarek
(sprzedanej Kodakowi), na produkcji central telefonicznych (sprzedanej
Siemensowi), na systemach satelitarnych (zlikwidowanych), na sieci Prodigy
(kulejącej), na SAA (architekturze zastosowań systemowych), na systemach Top
View, Office Vision i OS/2.
Kiedy firma osiąga niewiarygodne powodzenie, nieuchronnie
zasiewa ziarna swoich przyszłych problemów. Weźmy Microsoft, firmę odnoszącą
największe sukcesy w dziedzinie oprogramowania (chociaż firma jest
pięćdziesięciokrotnie mniejsza od General Motors, jej akcje są więcej warte niż
akcje GM). Jaka jest strategia Microsoftu? Mówiąc jednym słowem: więcej.
W „Wall Street Journal" stwierdzono niedawno:
„Microsoft agresywnie dąży do dominującego udziału w każdej z głównych
kategorii programów użytkowych w dziedzinie komputerów osobistych. Michael
Maples, szef pionu programów użytkowych Microsoftu, powiada, że Microsoft może
osiągnąć nawet 70% udziału w każdej z głównych kategorii tych programów".
Co to przypomina? Przypomina IBM. Microsoft ustawia się jako
kolejny IBM, przy wszystkich negatywnych wnioskach, kojarzących się z tą nazwą.
Microsoft zajmuje czołową pozycję w systemach operacyjnych
komputerów osobistych, ale ustępuje przywódcom w każdej z następujących
głównych kategorii: arkuszach kalkulacyjnych (na czele jest Lotus), procesorach
tekstów (WordPerfect) i grafice użytkowej (Harvard Graphics z SPC Software
Publishing).
Microsoft rozdyma się, wprowadzając wciąż nowe kategorie, na
przykład komputerów pisakowych. Ostatnio Microsoft zakupił Fox Software za 170
min USD, żeby wejść do dziedziny oprogramowania baz danych (o co się założymy,
że firma odrzuci nazwę Fox i zmieni ją na Microsoft?).
Widoczne są groźne oznaki słabości w strategii Microsoftu.
Na początku 1992 roku „Economist" napisał: „Pan Gates zbiera całą gamę
wyrobów, opartych na wspólnej technice, za pomocą których będzie konkurować,
praktycznie biorąc, w całym przemyśle oprogramowania: od dużych do małych
komputerów i od systemów operacyjnych w technice komputera do programów
graficznych, tworzących dowolne obrazy dla menedżerów. Nikomu w przemyśle
oprogramowania nie udało się tak złożone zamierzenie — chociaż próbował tego
bezskutecznie IBM".
Jeżeli chce się być wszystkim dla każdego, nieuchronnie
popada się w kłopoty. Jak powiedział pewien menedżer: „Wolę być silny w jednym
miejscu niż słaby wszędzie".
W wąskim znaczeniu rozszerzanie asortymentu polega na
przeniesieniu nazwy cieszącego się powodzeniem wyrobu (np. „Sosu A-l do
steków") na inny wyrób, który zamierzamy wprowadzić na rynek (np. „Sos A-l
do drobiu").
Wydaje się to takie logiczne. „Robimy A-l, świetny sos,
który dominuje na rynku steków. Ale ludzie przerzucają się z wołowiny na
kurczęta, wprowadźmy więc coś do drobiu. A jaka nazwa będzie lepsza niż A-l? W
ten sposób ludzie będą wiedzieć, że sos do drobiu jest dziełem tych samych
ludzi, którzy robią ten świetny sos do steków A-l".
Ale marketing jest
walką na percepcje, a nie na wyroby. W umyśle klienta A-l nie jest nazwą
marki, lecz sosem do steków. Ktoś powiada przy stole: „Podaj mi A-l". Nikt
nie pyta: „Jaki A-l?"
Mimo 18 min USD przeznaczonych na reklamę, kampania sosu do
drobiu A-l okazała się całkowitym niewypałem.
Istnieje tyle sposobów na rozszerzanie asortymentu, ile jest
galaktyk we wszechświecie. Każdego dnia wymyśla się nowe sposoby. W długim
okresie i przy poważnej konkurencji, rozszerzanie asortymentu prawie nigdy nie
jest skuteczne. Wymyślanie nowych odmian jest popularną formą dążenia do
zwiększenia udziału w rynku. Więcej odmian —- większy udział. Brzmi to ładnie,
ale nie jest skuteczne.
W 1978 roku, kiedy
7-Up był po prostu lemoniadową nie-colą, firma miała 5,7% udziału w rynku
napojów orzeźwiających. Następnie wprowadziła 7-Up Gold, Cherry 7-Up i różne
odmiany dietetyczne. Obecnie udział 7-Up w rynku wynosi 2,5%.
Wszędzie, gdzie spojrzymy, zobaczymy rozszerzone
asortymenty, co m.in. sprawia, że sklepy są zapchane markami. (Jest 1300
szamponów, 200 płatków zbożowych, 250 napojów orzeźwiających.)
Niezmiennie, palmę pierwszeństwa w dowolnej kategorii
dzierży firma, która utrzymuje wiodącą markę i która nie rozszerzyła
asortymentu. Weźmy na przykład żywność dla niemowląt. Gerber ma 72% udziału w
rynku, znacznie więcej niż Beech-Nut i Heinz, obejmujące szeroki asortyment
wyrobów.
Mimo niezbitych dowodów na nieskuteczność rozszerzania
asortymentu, firmy nadal to robią. Oto kilka przykładów:
Mydło Ivory. Szampon Ivory?
Cukierki Life Savers. Guma do żucia Life Savers?
Zapalniczki Bic. Bielizna osobista Bic?
Chanel. Chanel dla mężczyzn?
Gin
Taqueray. Wódka Taqueray?
Piwo Coors.
Woda Coors?
Ketchup
Heinza, Żywność dla niemowląt Heinza?
USA Today. „USA Today w TV"?
Obuwie sportowe Adidas. Woda kolońska Adidas?
Odzież Pierre Cardina. Wino Pierre Cardina?
Dżinsy Levisa. Obuwie Levisa?
Colgate-Palmolive: „Chcemy wykorzystać nasze podstawowe
marki i przenieść ich nazwy na nowe kategorie wyrobów" (Ed Fogarty, prezes
firmy).
Campbell Soup Company: „Wykorzystanie i rozszerzanie marek o
wysokiej jakości i powtarzanych zakupach jest zawsze lepsze niż lansowanie
nowej nazwy" (David W. Johnson, naczelny dyrektor firmy).
Del Monte: „Wierzymy w koncepcję jednej marki. Będziemy
rozciągać nazwę Del Monte na nowe dziedziny" (Ewan MacDonałd, prezes
firmy).
Ultra Slim-Fast: „Będą zupy, makarony, przyprawy do sałatek,
woda sodowa, soki owocowe i nowy, gęstszy płyn dietetyczny o nazwie Ultra
Slim-Fast Plus" (Daniel Abraham, przewodniczący rady nadzorczej).
(Powodzenia i dobranoc, panie przewodniczący.)
Dlaczego naczelne kierownictwo sądzi, że rozszerzanie
asortymentu jest skuteczne, mimo niezbitych dowodów, że tak nie jest? Jednym z
powodów jest to, że chociaż rozszerzanie asortymentu może prowadzić do
przegranej w długim okresie, to w krótkim okresie może jednak przynieść
korzyści (zob. rozdział 11: Prawo perspektywy). Kierownictwo jest też
zaślepione ogromną lojalnością firmy wobec marki. Jaki byłby inny powód
wprowadzenia przez PepsiCo. „Crystal Pepsi", mimo niepowodzenia Pepsi
Light i Pepsi AM?
Więcej to mniej. Im firma więcej wytwarza wyrobów, więcej
obsługuje rynków, więcej zawiera przymierzy, tym mniej zarabia. Wydaje się, że
z mostka kapitańskiego korporacji rozlega się rozkaz: „Cała naprzód we
wszystkich kierunkach". Kiedyż wreszcie korporacje się nauczą, że
rozszerzanie asortymentu w końcu prowadzi do utonięcia w niepamięci?
Mnie więcej. Jeżeli chcemy dzisiaj odnosić sukcesy, to
musimy skoncentrować działania na tym, by zająć trwałą pozycję w umyśle
potencjalnego nabywcy.
Co oznacza IBM? Niegdyś oznaczał „duże komputery".
Dzisiaj oznacza wszystko, czyli nic.
Dlaczego Sears, Roebuck ma trudności? Bo firma chciała być
wszystkim dla wszystkich. Sears odnosił sukcesy w towarach trwałego użytku,
zajął się więc towarami nietrwałego użytku, a następnie modą. Firma zatrudniła
nawet Cheryl Tiegs. (Czy rzeczywiście modelki kupują spódniczki mini u Searsa?)
Według obiegowej opinii, strategia przedsiębiorstwa polega
zazwyczaj na opracowaniu wszechstronnej wizji. Ale czy istnieje jakaś koncepcja
lub idea na tyle wielka, żeby objęła wszystkie wyroby i usługi firmy, zarówno
znajdujące się już na rynku, jak i planowane na przyszłość?
Według obiegowej opinii, stiategia to namiot. A zatem należy
postawić na tyle duży namiot, żeby zmieściło się w nim wszystko, czym
ewentualnie chcielibyśmy się zajmować.
IBM stworzył ogromny namiot komputerowy. Nic w dziedzinie
komputerów, ani dzisiaj, ani w przyszłości, nie znajdzie się poza namiotem IBM.
Jest to recepta na katastrofę. W miarę pojawiania się na arenie informatycznej
nowych firm, nowych wyrobów, nowych pomysłów, IBM zostanie zmieciony. Nie można
obronić gwałtownie rosnącego rynku, takiego jak komputerowy, nawet jeżeli się
jest potęgą finansową jak IBM. Ze strategicznego punktu widzenia konieczna jest
znacznie większa selektywność przy wyborze obszaru, na którym chce się ustawić
swój namiot.
Strategicznie Generał Motors jest w takiej samej sytuacji jak
IBM. GM zajmuje się wszystkim, co ma koła. Limuzyny, samochody sportowe, tanie
samochody, drogie samochody, ciężarówki, samochody dostawcze, nawet samochody o
napędzie elektrycznym. Jaka jest więc strategia GM? Jeżeli coś się porusza na
drodze czy obok drogi, będziemy to doganiać.
Dla wielu przedsiębiorstw rozszerzanie asortymentu jest
łatwym wyjściem. Wylansowanie nowej marki wymaga nie tylko pieniędzy, ale także
pomysłu. Aby nowa marka osiągnęła powodzenie, musi być pierwsza w nowej
kategorii (zob. rozdział 1: Prawo pierwszeństwa). Albo też musi być w opozycji
wobec przywódcy (zob. rozdział 9: Prawo przeciwieństwa). Firmy, które czekają,
żeby nowy rynek się rozwinął, często przekonują się, że dwa pierwsze miejsca są
już zajęte. A więc korzystają ze starej, dobrej metody rozszerzania
asortymentu.
Lekarstwem na rozszerzanie asortymentu jest odwaga
kierownictwa firmy. Towar, niestety, wciąż deficytowy.
13. Prawo rezygnacji.
Trzeba coś poświęcić,
żeby coś zdobyć.
Prawo rezygnacji stanowi odwrotność prawa rozszerzania
asortymentu. Jeżeli chce się dzisiaj odnieść sukces, trzeba coś poświęcić.
Zrezygnować można z
trzech rzeczy: asortymentu, upatrzonego rynku i ciągłej zmiany.
Najpierw zajmiemy się asortymentem. Gdzie jest powiedziane,
że im więcej mamy do sprzedania, tym więcej sprzedamy?
Pełny asortyment jest luksusem dla przegranego. Jeżeli chce się odnieść sukces, trzeba
ograniczać, a nie rozszerzać asortyment wyrobów. Weźmy Emery Air Freight.
Emery zajmował się lotniczym frachtem towarów. Wszystko można było wysłać za
pośrednictwem Emery — małe paczki, duże paczki, przesyłki ekspresowe, przesyłki
z opóźnioną dostawą.
Czym zajmował się Federal Express z marketingowego punktu
widzenia? Koncentrował się na usługach jednego rodzaju: na ekspresowych małych
przesyłkach doręczanych rankiem następnego dnia. Dzisiaj Federal Express jest
znacznie większą firmą niż Emery.
Korzyść z rezygnacji
ze strony Federal Express polegała na wtłoczeniu do głowy potencjalnego klienta
wyrazu „nocą". Jeżeli absolutnie, koniecznie przesyłka musi się
znaleźć następnego dnia rano u adresata, wzywa się Federal Express.
A co zrobił potem Federal Express? To samo, co Emery.
Zrezygnował ze swojej pozycji jako doręczyciela ekspresowych przesyłek i kupił
za 880 min USD od Tiger International filię frachtową Flying Tiger. Obecnie
Federal Express jest firmą frachtu lotniczego obejmującą cały świat, bez
ogólnoświatowej pozycji. W ciągu zaledwie 21 miesięcy Federal Express stracił
1,1 mld USD na swoich operacjach międzynarodowych.
Marketing to gra polegająca
na wojnie umysłów. Jest to walka na percepcje, a nie na wyroby lub usługi. W
umyśle potenqalnego klienta Federal Express kojarzy się z firmą dostarczającą
przesyłki przez noc. Gdy rynek zmienił się na międzynarodowy, Federal
Express stanął przed klasycznym dylematem marketingowym. Czy powinien dążyć do
przeniesienia krajowej nazwy na działalność w skali międzynarodowej? Czy też
powinien przyjąć nową ogólnoświatową nazwę? Ponadto, jak ma sobie poradzić z
DHL, firmą, która pierwsza weszła na rynek międzynarodowy?
Już wystarczająco złe było to, że Federal Express odszedł od
koncepcji „nocą". Jeszcze gorzej, że nie zastąpił jej nową.
Eveready przez wiele lat zajmował czołową pozycję w
kategorii baterii. Z czasem pojawiła się nowa technika, jak to się zdarza w
większości gałęzi. Pierwszą zmianą techniczną, która przekształciła przemysł
baterii, było pojawienie się baterii o zwiększonej wytrzymałości (heavy duty).
Jak należałoby nazwać baterię o zwiększonej wytrzymałości, gdyby się zajmowało
pierwsze miejsce w kategorii baterii? Prawdopodobnie nazwałoby się ją baterią
Eveready o zwiększonej wytrzymałości. Tak właśnie postąpił Eveready.
Następnie pojawiły się baterie alkaliczne. Ponownie Eveready
nazwał swoje baterie alkaliczne „alkalicznymi bateriami Eveready".
Wydawało się to rozsądne.
Ale wtedy P.R. Mallory wprowadził na rynek baterie wyłącznie
alkaliczne. Ponadto nadał im lepszą nazwę: Dura-cell. Korzyść z rezygnacji w
przypadku Duracell polegała na wbiciu do głowy potencjalnego klienta idei
„trwałej baterii" - reklama głosiła, że Duracell jest dwukrotnie trwalszy
od Eveready.
Eveready został zmuszony do zmiany nazwy swojej baterii
alkalicznej na Energizer. Ale było już za późno. Duracell już objął przodującą
pozycję na rynku baterii.
Świat przedsiębiorstw jest zaludniony przez wielkie, wysoce
zdywersyfikowane firmy o szerokim profilu i przez małe firmy specjalistyczne,
koncentrujące się na wąskiej dziedzinie. Gdyby rozszerzanie asortymentu i
dywersyfikacja były skutecznymi strategiami marketingowymi, można by oczekiwać,
że firmy o szerokim profilu będą odnosić sukcesy. Ale nie odnoszą. Większość z
nich ma trudności.
Firma o szerokim profilu jest słaba. Weźmy na przykład
Krafta. Każdy sądzi, że Kraft jest silną marką. Kraft ma 9% udziału w rynku
galaretek i dżemów. Ale Smucker's ma 35%. Kraft to znaczy wszystko, a nazwa
taka jak Smucker's oznacza jedynie galaretkę albo dżem, bo Smucker's tylko tym
się zajmuje. Kraft ma 18% udziału w rynku majonezów, a Hellmans — 42%.
(Kraft istotnie ma jedną najpopularniejszą markę pod
względem udziału w rynku. Jednak nosi ona nazwę Philadelphia, a nie Kraft.
Serki kremowe Philadelphia mają 70% udziału w rynku takich serków.)
Weźmy sektor handlu detalicznego. Którzy detaliści mają
dzisiaj trudności? Domy towarowe. A co to jest dom towarowy? To miejsce, w
którym sprzedaje się wszystko. Jest to recepta na katastrofę.
Domy towarowe Campeau, L.J. Hooker i Gimbells stanęły przed
sądem upadłościowym. Domy towarowe Ames oraz Hills wszczęły postępowanie
upadłościowe. Macy's, do którego należy największy dom towarowy na świecie,
wszczął postępowanie upadłościowe.
Zbankrutowały też domy towarowe Interstate. Firma przejrzała
swoje księgi i postanowiła skoncentrować się na jedynych wyrobach, które
przynosiły jej zysk — na zabawkach. Zmieniła więc nazwę na Toys „aR" Us (Zabawki
to my). Dzisiaj Toys „aR" Us sprzedaje w detalu 20% zabawek w kraju. I to
z dużym zyskiem. W ostatnim roku obrachunkowym przed ukazaniem się tej książki Toys
„aR" Us osiągnął 326 min USD zysku z obrotów w wysokości 5,5 mld USD.
Wiele sieci sklepów detalicznych z powodzeniem stosuje
receptę Toys „aR" Us: ścisła koncentracja na starannie dobranym
asortymencie. Przykładami są Staples (materiały biurowe) i Blockbuster Video.
Ogólnie biorąc, w handlu detalicznym duże sukcesy osiągnęli
specjaliści:
• The Limited
(konfekcja wysokiej jakości dla pracujących kobiet).
The Gap (odzież sportowa dla
młodych duchem).
• Bennetton
(odzież wełniana i bawełniana dla młodych, lubiących się bawić ludzi).
• Victoria's
Secret (seksowna bielizna osobista).
• Foot Locker
(obuwie sportowe).
• Banana
Republic (odzież typu „safari").
(Jeżeli sieć sklepów odzieżowych o nazwie Banana Republic
potrafi osiągnąć powodzenie, to wiadomo, że żyjemy w epoce specjalistów.)
Zajmijmy się drugim przedmiotem rezygnacji: rynkiem
docelowym. Gdzie jest powiedziane, że musimy podobać się wszystkim?
Weźmy dziedzinę coli. Coca-Cola pierwsza zawładnęła umysłami
potencjalnych klientów i stworzyła sobie silną pozycję. Na przykład pod koniec
lat 50. sprzedawano pięciokrotnie więcej Coca-Coli niż Pepsi-Coli. Co mogła
zrobić firma Pepsi-Cola, żeby przeciwstawić się tak silnemu konkurentowi?
Na początku lat 60. Pepsi-Cola w końcu opracowała strategię,
opartą na zasadzie rezygnacji. Firma zrezygnowała ze wszystkiego oprócz rynku
nastolatków. Następnie w błyskotliwy sposób podbiła ten rynek, angażując do
reklamy ówczesnych idoli młodzieży: Michaela Jacksona, Lionela Richiego, Dona
Johnsona.
W ciągu jednego pokolenia Pepsi-Cola nadrobiła lukę. Dziś w
całych USA sprzedaje zaledwie o 10% mniej coli niż Coca-Cola. (W supermarketach
Pepsi-Cola nawet wyprzedza Coca-Colę.)
Mimo powodzenia, zawsze istnieje pokusa powiększenia
namiotu. Ostatnio firma jej uległa. Według „Advertising Age": „Pepsi-Cola
Company przerosła pokolenie Pepsi. W poważnym zwrocie marketingowym, flagowa
Pepsi będzie reklamowana jako napój orzeźwiający dla mas".
Nowym sloganem firmy jest „Trzeba to mieć". W reklamach
osoby starsze, jak Yogi Berra i Regis Philbin, piją Pepsi.
Phil Dusenberry z agencji reklamowej BBDO, obsługującej
Pepsi, mówi: „Jedyną wadą reklamy Pepsi w przeszłości było to, że trochę
zanadto koncentrowano się na młodości. Mogliśmy osiągnąć więcej, gdybyśmy
rozszerzyli swoje horyzonty i zarzucili szerszą sieć, by złapać w nią więcej
ludzi".
Zdaniem magazynu „Fortune", Coca-Cola jest
najpotężniejszą marką na świecie. Kiedy zajmująca dalsze miejsce firma, taka
jak Pepsi-Cola, opracowuje wąsko skoncentrowaną strategię, która przybliża ją
do pozycji przywódcy, dlaczego miałaby z niej rezygnować?
Istotnie, dlaczego? Istnieje
niemal religijna wiara, że szerzej zarzucona sieć łapie więcej klientów,
chociaż wiele przykładów świadczy o czymś przeciwnym.
Weźmy na przykład Budweisera. August Busch IV stwierdza:
„Przy opracowaniu planu dla Budweisera musimy objąć nim wszystkich w wieku
powyżej 21 łat, mężczyzn, kobiety, czarnych i białych".
Spójrzmy na reklamy papierosów, zwłaszcza stare. Niezmiennie
przedstawiały mężczyznę i kobietę. Dlaczego? W okresie, kiedy palaczami w
większości byli mężczyźni, producenci papierosów chcieli rozszerzyć swój rynek.
Mamy mężczyzn, weźmy się więc także za kobiety.
Cóż więc zrobił
Philip Morris? Skoncentrował się jedynie na mężczyznach. A następnie
skoncentrował się na najbardziej męskim z mężczyzn — na kowboju. Markę nazwano
Marlboro. Dzisiaj Marlboro są papierosami o największej sprzedaży na świecie. W
USA zarówno mężczyznom, jak i kobietom najwięcej sprzedaje się Marlboro.
Celem nie jest rynek. To znaczy, że pozorny cel naszego
marketingu nie jest tożsamy z ludźmi, którzy w praktyce kupują nasz wyrób. Chociaż celem Pepsi-Coli były nastolatki,
rynkiem byli wszyscy. Pięćdziesięciolatek, który chce o sobie myśleć, że ma 29
lat, będzie pić Pepsi.
Celem reklamy Marlboro jest kowboj, ale rynkiem są wszyscy.
Ilu jest jeszcze kowbojów w Ameryce? Bardzo niewielu. Ale... wszyscy palą
Marlboro.
Wreszcie trzeci
przedmiot rezygnacji: ciągła zmiana. Gdzie jest powiedziane, że musimy co roku
zmieniać strategię w okresie opracowywania planów finansowych?
Jeżeli będziemy chcieli pokonać wszystkie zakręty rynku, na
pewno nie „wyrobimy się" i na którymś z nich wypadniemy. Najlepszym
sposobem na zajmowanie stabilnej pozycji jest przede wszystkim jej nie
zmieniać.
People Express miał znakomitą „wąską" pozycję startową.
Była to linia lotnicza świadcząca jedynie podstawowe usługi, która przewoziła
pasażerów do mało ciekawych miast za niskie ceny. Ludzie wsiadali na pokład
samolotu People Express i pytali: To dokąd dzisiaj lecimy? Było im wszystko
jedno dokąd dopóty, dopóki było tanio.
Co zrobił People Express po osiągnięciu powodzenia? Chciał
być wszystkim dla wszystkich. Zainwestował w nowe samoloty Boeing 747. Zaczął
latać na silnie obciążonych trasach do takich miejscowości, jak Chicago i
Denver, nie mówiąc już o Europie. Kupił Frontier Airlines. Zaczął wprowadzać
innowacje w rodzaju przedziałów I klasy.
People Express szybko tracił wysokość i zdołał uniknąć
upadku jedynie dzięki temu, że został sprzedany liniom Texas Air, które upadły
zamiast niego.
Natomiast White Castle nigdy nie zmienił swojej pozycji.
Bary White Castle nie tylko wyglądają dzisiaj tak samo jak 60 łat temu, ale
także sprzedają takie same hamburgery, po niewiarygodnie niskich cenach. Czy
czytelnik uwierzy, że przeciętny bar szybkiej obsługi White Castle osiąga
przeciętne obroty 1 min USD rocznie? To więcej niż placówki Burger Kinga i
niewiele mniej niż MacDonałda.
Ci, którzy umieją z czegoś zrezygnować, wiele zyskują.
14. Prawo
właściwości.
Każdej właściwości
odpowiada przeciwna, skuteczna właściwość.
W rozdziale 6 (Prawo wyłączności) wskazaliśmy, że nie można
przywłaszczyć wyrazu albo pozycji należących do konkurenta. Trzeba sobie
wyszukać własny wyraz. Trzeba wyszukać inną właściwość.
Nazbyt często firma
usiłuje naśladować to, co robi przywódca. Rozumowanie jest następujące:
„Widocznie wiedzą, co jest skuteczne; próbujmy więc robić coś podobnego".
Nie jest to rozumowanie właściwe.
Znacznie lepiej
szukać właściwości odmiennej, którą będzie można pobić przodującą firmę. Idzie
o przeciwieństwo — podobieństwo będzie nieskuteczne.
Ponieważ Coca-Cola była pierwsza, stała się ulubionym
napojem starszego pokolenia. Pepsi skutecznie się ustawiła jako napój młodego
pokolenia.
Skoro ubytki należą do Crest, inne pasty unikają ubytków i
koncentrują się na innych cechach, takich jak smak, wybielanie, świeżość
oddechu, a ostatnio soda.
Marketing to walka na pomysły. Jeżeli więc mamy odnieść
sukces, musimy mieć własny pomysł lub właściwość, na których będziemy
koncentrować swoje wysiłki. Jeśli tego zabraknie, powinniśmy wyznaczyć niską
cenę. Bardzo niską cenę.
Niektórzy powiadają, że nie wszystkie właściwości są sobie
równe. Niektóre są dla klientów ważniejsze niż inne. Trzeba się starać przejąć
na własność najważniejszą właściwość.
Ochrona przed ubytkami jest najważniejszą właściwością pasty
do zębów. Jest to taka właściwość, którą powinno się mieć na własność. Jednakże
prawo wyłączności wskazuje na prostą prawdę, że kiedy konkurencja skutecznie
przejmie na własność pewną właściwość, to już nie mamy jej do dyspozycji.
Musimy się zadowolić skromniejszą właściwością i pogodzić ze skromniejszym
udziałem w danej kategorii. Powinniśmy przejąć inną właściwość, podkreślić jej
znaczenie i tylko w taki sposób zwiększyć swój udział.
Przez wiele lat IBM dominował w świecie komputerów za pomocą
swoich właściwości — „wielki" i „o dużej mocy". Firmy, które chciały
przejąć te właściwości, nie osiągnęły powodzenia. RCA, GE, UNI VAC, Burroughs,
Honeywell, NCR i Control Data straciły wiele pieniędzy na dużych komputerach.
Ale wtedy nowy przybysz z Bostonu wziął się za właściwość „mały". Narodził
się minikomputer. Prawdopodobnie śmiano się wtedy w Armonk, bo wiadomo było, że
amerykańskie korporacje chcą komputerów wielkich i potężnych. Dzisiaj
„małe" urosły do takich rozmiarów, że ogromne imperium dużych komputerów
IBM znalazło się w poważnych trudnościach.
Firmą, która nigdy się nie śmieje z nowych właściwości
stanowiących dokładne przeciwieństwo cech jej obecnych wyrobów, jest Gillette,
największy na świecie producent nożyków do golenia. Jej dominacja opiera się na
nożykach o najnowocześniejszej technologii oraz na systemach wkładek. Kiedy
francuski parweniusz wprowadził do tej kategorii odmienną właściwość w postaci
nożyków jednorazowych, firma mogłaby się śmiać i przytoczyć wyniki badań
wskazujących, że Ameryka chce solidnych, drogich maszynek, produkowanych według
najnowszej technologii. Ale firma tego nie zrobiła.
Zamiast tego Gillette opracowała własną maszynkę
jednorazową, nazwaną Good News (Dobra nowina). Ponosząc wprawdzie duże koszty,
Gillette zdołała jednak wygrać wojnę o maszynki jednorazowe. Dzisiaj maszynka
Gillette Good News dominuje w kategorii maszynek jednorazowych, która z kolei
dominuje na rynku maszynek do golenia. Morał: nie da się przewidzieć wielkości
udziału nowej właściwości, a więc nigdy nie należy się śmiać.
Firmie Burger King nie udało się przejąć od Mac-Donalda
właściwości „szybki". Co powinien był zrobić Burger King? Wykorzystać
cechę przeciwną? Dokładnie przeciwna cecha, „powolny", nie nadaje się do
baru szybkiej obsługi (chociaż istnieje pewien związek z „powolnością" w
koncepcji „z rusztu", wykorzystanej przez Burger King).
Spacer do najbliższego MacDonalda wystarczy do odkrycia
kolejnej właściwości, należącej do tej firmy: „dzieciaki". Jest to
istotnie miejsce, do którego dzieci ciągną swoich rodziców, a MacDonald
zainstalował huśtawki, żeby to demonstrować. To stworzyło możliwość, która
wyraźnie pojawiła się w wojnie między Coca-Colą i Pepsi. Jeżeli dzieciaki
należą do MacDonalda, to Burger King miałby możliwość przyciągnięcia do siebie
starszych grup, obejmujących także te wszystkie dzieci, które nie chcą być
traktowane jak dzieci. Zazwyczaj oznacza to wszystkich w wieku powyżej 10 lat
(wcale niezły rynek).
Aby koncepcja taka zadziałała, Burger King musiałby
podporządkować się prawu rezygnacji i pozostawić wszystkie małe dzieci
MacDonaldowi. Oznaczałoby to pozbycie się huśtawek, a ponadto umożliwiłoby
Burger Kingowi przyklejenie MacDonaldowi etykietki „kraina bachorów" (zob.
rozdział 9: Prawo przeciwieństwa).
Aby wbić tę koncepcję do głowy potencjalnym klientom, Burger
King potrzebuje nowego sloganu. Mogłoby to być „dorośnij". „Dorośnij do
smaku Burger Kinga z rusztu".
Nowa koncepcja Burger Kinga wzbudziłaby trwogę w sali
konferencyjnej rady nadzorczej MacDonalda, co zawsze jest dobrą wróżbą dla skutecznego
programu.
(…)
21. Prawo trendu.
Skutecznych programów
nie tworzy się na podstawie chwilowej mody, ale na podstawie trendu.
Chwilowa metoda to fala na oceanie, a trend to przypływ.
Podobnie jak fala, chwilowa moda jest bardzo widoczna, ale szybko narasta i
szybko znika. Podobnie jak przypływ, trend jest niemal niewidoczny, ale w
długim okresie jest potężny.
Chwilowa moda jest zjawiskiem krótkookresowym, które mogłoby
być opłacalne, ale nie trwa dostatecznie długo, by firma mogła z niego odnieść poważne
korzyści. Niejedna firma, myląc pęd z trendem, zatrudnia liczny personel,
kupuje drogie urządzenia produkcyjne i rozbudowuje sieć dystrybucji. (Natomiast
moda powracająca to taka, która się powtarza. Na przykład damskie
minispódniczki i męskie garnitury dwurzędowe. Kometa Halleya jest taką modą, bo
powraca mniej więcej co 75 lat.)
Kiedy moda znika, firma często przeżywa poważny wstrząs
finansowy. Typowe jest to, co się przydarzyło Atari. Zobaczmy też, co Coleco
Industries zrobiło z „dziećmi z kapuścianej działki" (Cabbage Patch Kids).
Te niewyszukane lalki trafiły na rynek w 1983 roku i zaczęły zdobywać
powodzenie. Strategia Coleco polegała na wyciśnięciu z nich wszystkiego, co się
da.
Sklepy z zabawkami zostały zalane setkami nowości z
kapuścianej działki. Długopisami, ołówkami, kredkami, grami, odzieżą. Dwa lata
później Coleco osiągnęło 776 min USD przychodów ze sprzedaży i 83 min USD
zysku. Potem
„dzieciaki z kapuścianej działki" sięgnęły dna. W 1988
roku Coleco wszczęło postępowanie upadłościowe.
Coleco zginęło, ale „dzieciaki" żyły nadal. Hasbro,
który je zakupił w 1989 roku, postępował z nimi znacznie ostrożniej. Dziś
zupełnie dobrze się je sprzedaje.
Oto paradoks. Jeżeli
ma się do czynienia z szybko rosnącą dziedziną, mającą wszystkie cechy chwilowej
mody, to najlepsze, co można zrobić, to ją tłumić. W ten sposób modę się
przedłuża, upodobniając ją do trendu.
Można to zaobserwować w sektorze zabawkarskim. Niektórzy
właściciele modnych zabawek chcą wszystkiemu nadać ich nazwę. Tak powstaje
ogromna fala, która musi się załamać. Kiedy każdy ma żółwia Ninja, to znaczy,
że nikt ich więcej nie chce. Żółwie Ninja są dobrym przykładem chwilowej mody,
która się szybko załamuje, bo właściciel pomysłu stał się chciwy. Raczej ją
podsycał, zamiast tłumić.
Natomiast lalka Barbie jest trendem. Gdy wynaleziono ją
wiele lat temu, nie wprowadzono jej do innych dziedzin. W efekcie lalka Barbie
stała się długookresowym trendem w przemyśle zabawkarskim.
Najskuteczniejsi artyści estradowi to ci, którzy ograniczają
swoje występy. Nie narzucają się. Nie występują wszędzie. Nie nużą nadmiarem
obecności. Menedżer Elvisa Presleya, płk Parker, świadomie ograniczał liczbę
występów i płyt nagrywanych przez króla rock and rolla. W efekcie każdy koncert
Elvisa był wielkim wydarzeniem. (Inna sprawa, że sam Elvis przyczynił się do
ograniczania swoich występów wskutek nadmiernego zażywania narkotyków. Podobnie
jak Marilyn Monroe i James Dean.)
A zatem zapomnijmy o chwilowej modzie. A jeżeli się pojawi,
starajmy się ją przytłumić. Jednym ze sposobów na utrzymanie długofalowego
popytu na wyrób jest niepełne jego zaspokojenie. Jednakże w marketingu
najlepiej i nąjopłacalniej jest wykorzystywać trend długookresowy.
22. Prawo zasobów.
Pomysł nie ruszy z
miejsca bez dostatecznych zasobów finansowych.
Nawet najlepszy na świecie pomysł daleko nie zajedzie bez
pieniędzy potrzebnych na jego realizację. Wynalazcy,
przedsiębiorcy i pomysłodawcy wszelkiego rodzaju sądzą, że ich dobre pomysły
potrzebują jedynie trochę profesjonalnej pomocy marketingowej.
Trudno o coś dalszego
od prawdy. Marketing to walka rozgrywana w świadomości potencjalnego klienta.
Trzeba pieniędzy, żeby wejść do jego umysłu. I trzeba pieniędzy, żeby w nim
zostać, kiedy już się tam trafi.
Dalej się zajdzie z przeciętnym pomysłem i milionem dolarów
niż tylko z genialnym pomysłem.
Niektórzy przedsiębiorcy widzą w reklamie rozwiązanie
problemu dotarcia do świadomości potencjalnych klientów. Reklama jest
kosztowna. Udział USA w II wojnie światowej kosztował 9 tys. USD na 1 minutę. Udział
w wojnie wietnamskiej kosztował 22 tys. USD na 1 minutę. Jednominutowa reklama
w trakcie transmisji rozgrywek ligi piłkarskiej w Super Bowl kosztuje 1,5 min
USD.
Steve Jobs i Steve Wozniak mieli znakomity pomysł. Jednakże
to dzięki 91 tys. USD od Mike'a Markkuli istnieje Apple Computer. (Markkula za
swoje pieniądze otrzymał jedną trzecią akcji Apple. Powinien był żądać połowy.)
Pomysły bez pieniędzy są bezwartościowe. No, może nie
całkiem. Ale trzeba wymyślić sposób, żeby znaleźć pieniądze, a nie żeby uzyskać
pomoc w marketingu. Na marketing przyjdzie czas później.
Niektórzy przedsiębiorcy uważają publikacje prasowe za tani
sposób dotarcia do umysłów potencjalnych klientów. Uważają je za „bezpłatną
reklamę". Otóż publikacje takie nie są bezpłatne. Robocza reguła brzmi:
5-10-20. Mała agencja zażąda 5 tys. USD miesięcznie za promocję wyrobu; agencja
średniej wielkości 10 tys. USD miesięcznie; duża agencja 20 tys. USD
miesięcznie.
Niektórzy przedsiębiorcy uważają inwestorów kapitałowych za
źródło rozwiązania swoich finansowych problemów. Jednakże tylko niektórzy
uzyskują w ten sposób potrzebne im fundusze.
Niektórzy przedsiębiorcy uważają amerykańskie korporacje za
skłonne i finansowo zdolne do wylansowania ich pomysłów. Życzmy im dużo
szczęścia! Będzie im potrzebne. Wielkie firmy bardzo rzadko kiedy podejmują
pomysły z zewnątrz. Jedyna szansa to wyszukanie mniejszej firmy i przekonanie
jej o zaletach pomysłu.
Pamiętajmy: pomysł bez pieniędzy jest bezwartościowy.
Przygotujmy się na to, że w zamian za finansowanie będziemy musieli wiele
oddać.
W marketingu bogaci
często stają się bogatsi dzięki temu, że mają środki na wtłoczenie swoich
pomysłów do głów klientów. Ich problem polega na odróżnianiu dobrych
pomysłów od złych oraz na unikaniu wydawania pieniędzy na zbyt wiele wyrobów i
zbyt wiele programów (zob. rozdział 5: Prawo koncentracji).
Konkurencja jest zażarta. Wielkie korporacje inwestują duże
pieniądze w swoje marki. Procter & Gamble i Philip Morris wydają co roku po
przeszło 2 mld USD na reklamę. General Motors wydaje na to 1,5 mld USD rocznie.
Zycie bywa niesprawiedliwe dla małego marketingowca,
mającego do czynienia z większymi konkurentami. Weźmy na przykład A&M Pet
Products, małą firmę w Houston w Teksasie. A&M wynalazł „zbrylanie"
kocich odchodów; był to jeden z największych przełomów w tej kategorii. Pomysł
jest prosty. Kiedy koty korzystają z pojemnika na
nieczystości, urządzenie zbryla odchody, które następnie
łatwo jest usunąć. Nie ma potrzeby wymiany całego pojemnika.
Marka, nosząca nazwę Scoop Away, odnosiła sukcesy wszędzie,
gdzie ją wprowadzono. To szybko zwróciło uwagę Golden Cat Corporation, do
której należy najpopularniejsza marka pojemników na odchody, Tidy Cat.
Dostrzegając zagrożenie, Golden Cat wprowadził własną
odmianę urządzenia zbrylającego odchody, pod nazwą Tidy Scoop. Firma nie tylko
podebrała pomysł A&M, podebrała też część jego nazwy — Scoop. (Jak daleko
można się jeszcze posunąć?)
Prawdopodobnie pieniądze zadecydują o tym, kto wygra tę
kocią walkę. A kto ma więcej pieniędzy, by wbić pomysł do głowy?
W odróżnieniu od towarów konsumpcyjnych, wyroby techniczne
lub zaopatrzeniowe wymagają mniej pieniędzy na marketing, gdyż lista
potencjalnych klientów jest krótsza, a środki przekazu tańsze. Nadal jednak
potrzeba dostatecznie dużych środków na sfinansowanie wyrobu technicznego, by
zapłacić za broszury, demonstracje wyrobu, udział w targach oraz reklamę.
Oto podstawowa zasada: najpierw należy wpaść na pomysł, a
potem zdobyć pieniądze, żeby go wykorzystać. Oto kilka możliwych dróg na skróty:
• Można się ożenić z pieniędzmi. Georgette Mosbacher wyszła
za mąż w 1985 roku za sekretarza handlu Roberta Mosbachera. Trzy lata później
pani Mosbacher kupiła za 31,5 min USD szwajcarską firmę kosmetyczną „La
Prairie". Skąd wzięła pieniądze? Od wszystkich. Od inwestorów, od
dystrybutorów „La Prairie" w Szwajcarii i Japonii, oprócz środków własnych
i męża. W pierwszym roku pod kierownictwem Georgette Mosbacher sprzedaż „La
Prairie" wzrosła o 30%. Następnie sprzedała firmę ze sporym zyskiem.
• Można się
rozwieść z pieniędzmi. Frances Lear pojawiła się w Nowym Jorku w wieku 61 lat.
Świeżo po rozwodzie z producentem telewizyjnym Normanem Learem, postanowiła
założyć magazyn dla kobiet po czterdziestce. Przeznaczyła na to 25 min USD z
oczekiwanych 112 min USD odszkodowania od byłego męża. Już piąty numer magazynu
„Lear's" miał 350 tys. czytelników.
• Można
znaleźć pieniądze w domu. Donald Trump niczego by nie osiągnął bez milionów
tatusia.
• Można
podzielić się swoim pomysłem, udzielając na niego licencji. Tom Monaghan
upowszechnił Domino Pizza dzięki agresywnemu programowi licencjonowania pomysłu
dostawy do domu.
Dotąd mówiliśmy o mniejszych firmach i ich strategiach
zdobywania pieniędzy. A jak z bogatą firmą? W jaki sposób powinna stosować
prawo zasobów? Odpowiedź jest prosta: powinna wydawać dostatecznie dużo. W
czasie wojny siły zbrojne zawsze grzeszą rozrzutnością. Czy czytelnik wie, ile
racji żywnościowych pozostało po operacji „Pustynna Burza"? Bardzo dużo.
Podobnie w marketingu. Nie można skąpić
na drodze do powodzenia.
Najskuteczniejsi
marketingowcy przez dwa albo trzy lata wszystkie zyski ponownie inwestują w
marketing.
Pieniądze wprawiają w ruch świat marketingu. Jeżeli chcemy
osiągnąć sukces, to musimy znaleźć pieniądze na to, by kółka marketingu się
obracały.
Autorzy: Al Ries i Jack Trout
Ważne linki dotyczące autorów:
Nieco o autorach
Pierwsza książka autorów: Positioning: The Battle for Your Mind
Książki autorów przetłumaczone na język polski:
- A. Ries, L. Ries, Wojna marketingu z zarządzaniem, 2010,
- A. Ries, J. Trout, Wojujący marketing. Zwycięskie strategie i kampanie, 2007
- A. Ries, L. Reis, Pochodzenie marek, 2005
- A. Ries, L. Reis, Upadek reklamy i wzlot public relations, 2004
- A. Ries, J. Trout, 22 niezmienne prawa marketingu, 2000
- A. Ries, L. Reis, 22 niezmienne prawa zarządzania marką, 2000
- A. Ries, L. Reis, Triumf i klęska dot.comów, 2000
- A. Ries, Koncentruj się! Strategiczny klucz do przyszłości twojej firmy, 1999
- J. Trout, S. Rivkin, Repozycjonowanie. Marketing w erze konkurencji, zmian i kryzysu, 2011
- J. Trout, Trout o strategii, 2005
- J. Trout, A. Ries, Nowe pozycjonowanie. Najważniejsze osiągnięcia w dziedzinie światowych strategii biznesowych, 2004
- J. Trot, Wielkie Marki. Wielki Kłopot.Jak uczyć się na błędach innych?, 2002
- J. Trout, S. Rivkin, Wyróżniaj się lub zgiń. Jak przetrwać w erze morderczej konkurencji?, 2001
- J. Trot, A. Ries, Marketing do góry nogami, Kraków 1999,
-
Literatura uzupełniająca:
Philip Kotler - Marketing -- Bardzo dobra biblia o marketingu (w starym stylu)
Philip Kotler - Dziesięć śmiertelnych grzechów marketingu
Multimedia:
Dlaczego potrzebujemy brandingu w smallbiznesie - panel dyskusyjny - branding to nawet ton głosu, którym mówią twoi pracownicy
Al Ries - being better vs being different - bardzo prosty, krótki wykład
Al Ries - People care more about categories than brands - kolejny z serii krótkich wykładów, bardzo interesujący
Al Ries - advertising talk vs people talk - passalong advertising - kolejny fascynujący "raport" Ala Riesa
Oj jak dla mnie sama ekonomia to niestety jest zbyt obszerny temat. Z takich rzeczy najbardziej interesuje mnie to, że mogę bez najmniejszego problemu korzystać z płatności online https://www.cashbill.pl/ które oczywiście mam wdrożone u siebie w sklepie internetowym.
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń