Tytułem wstępu.

To nie blog. To portal. A właściwie część multiportalowej platformy o nazwie - "Nie Dla Opornych".
To nie blog, to komentarz - do rzeczywistości, przyspieszonej jakby chęć zatrzymania się nad czymkolwiek była efektem wewnętrznej słabości lub powodem do wstydu.
To nie lifestyle. To nauka, podana w taki sposób by była zrozumiała dla człowieka inteligentnego, laika choć zdolnego zrozumieć i zaciekawić się, czymś co rozumowi daje odzew.

Pamiętacie stare artykuły popularnonaukowe? Stare popularnonaukowe książki? Czasopisma? Ich serce biło powoli i z precyzją kwantowego zegara. Ich celem było rzeczowe i dogłębne wyjaśnienie omawianego problemu. Ich odbiorcą był inteligentny erudyta.
To wszystko znikło z otaczającej nas rzeczywistości.
Pismo "Problemy" padło w raz z nastaniem ery płatności za słowo. "Wiedza i życie" oraz "Świat Nauki" zmieniły się w kolorowe, lifestylowe gazetki zagubione w poszukiwaniu rynkowego sukcesu.
Pragnąc wskrzesić dawne podejście do popularyzowania nauki - rzeczowe, dogłębne, pełne szacunku dla czytelnika - uruchamiamy tą część większego projektu, która ma prezentować zapomniane już, ale wciąż AKTUALNE artykuły popularnonaukowe wydobyte z pożółkłych kartek wyżej wspomnianych czasopism.

Bliżniaczym naszym portalem jest Sztuka Nie Dla Opornych oraz strona na Facebooku zbierająca posty i komentarze z obu tych portali.
Mamy nadzieję, że w tym powolnym, pełnym refleksji nurcie znajdziesz miejsce dla siebie.
Miłego przepływu!



ps. Pod każdym z artykułów oprócz linków multimedialnych, znajduje się miejsce przeznaczone na promocję autora. Zachęcamy was do odwiedzania umieszczonych tam odnośników. Portal nie ma charakteru zarobkowego. Odwdzięczamy się więc autorom możliwością popularyzacji ich nazwiska i ich dzieł.
Ponadto nie wstawiamy samodzielnie materiałów filmowych i muzyki do internetu. Istniejące już w sieci materiały zostały jedynie przelinkowane tak by odnośniki nie straciły na aktualności.


Artykuły według kolejności:

czwartek, 4 października 2012

Rozdwojenie Finnegana

Problemy 02/1992

Fajne i nie tak znowu archaiczne jakby się z początku wydawało opowiadanie Jacka Inglota. Opowiadanie zostało zamieszczone w Problemach, w lutym 92go roku.

Polecam
Citronian-Man
----------------------------------------------------------------
 
spiritus flat ubi vult

 
- …i w związku z powyższym sąd okręgowy miasta Los Angeles, uznaje. Iż w przypadku Finnegana Walkera zostało naruszone prawo przeciwko zbędnym poszukiwaniom i aresztowaniom, nakazuje Federalnemu Biuru Śledczemu kasacje i zniszczenie wszelkich materiałów, kartotek i zapisów dotyczących wyżej wymienionego Finnegana Walkera.
Finnegan odetchnął głęboko i otarł pot z czoła. Sędzia był tak gadatliwy, że przez chwilę miał wątpliwości, czy w ogóle dotrze do końcowej sentencji wyroku - wyglądało na to, jakby zapomniał o czym była mowa. Po odstukaniu orzeczenia znajomi i przyjaciele ruszyli ławą z gratulacjami; adwokat, Tom Sanders, przyjaźnie klepał go po ramieniu, rozdzielając prasie życzliwe uśmiechy. Dla niego ta precedensowa rozprawa była niezłą reklamą. Reporterzy wypytywali Finnegana o samopoczucie - jakby to kogoś obchodziło - ale on miał już wszystkiego dosyć.
-    Chodźmy na jednego - zaproponował Walt. Wymknęli się po angielsku z Harrym i Teresą, zostawiając na pastwę tłumu Sandersa.

-    Jak się pan czuje po zakończeniu tego pięciomiesięcznego koszmaru? - spytał Walt, naśladując glos jednego z reporterów, nim jeszcze obsiedli swój kawałek kontuaru i barman przyjął zamówienie. Finnegan skrzywił się z niesmakiem.
-    Jak pęknięta prezerwatywa wielokrotnego użytku - powiedział, cytując za jednym z mistrzów footballu amerykańskiego, którego zniesiono z boiska z pękniętą czaszką, złamanym obojczykiem i zgniecioną klatką piersiową.
- Słuchaj, Finny - Harry postawił pustą szklankę przed barmanem.
-    Wiesz, że cały ten czas siedziałem w Europie i wróciłem dopiero wczoraj. O co tu właściwie chodzi?
Finnegan sapnął z irytacją i mimowolnie zgrzytnął zębami.
-    No dobra, skoro tak. Wszystko zaczęło się, kiedy pewnego wiosennego dnia zgubiłem w parku miejskim portfel. Dokładnie ze wszystkim: prawem jazdy, kartami kredytowymi i formularzem ubezpieczeniowym. Dokumenty dostały się w łapy jakiegoś typa, który z tej okazji postanowił następny dzień i noc intensywnie przepracować, włamując się do dwóch marketów, jubilera i uczestnicząc w zbiorowym morderstwie. W jednym z marketów zostawił moją kartę kredytową. jak się okazało, specjalnie. Pół godziny później już siedziałem.
Przerwał i przywołał barmana w celu uzupełnienia drinka.
-    Oczywiście, w końcu to wyjaśniono, tyle że przedtem przez trzy dni FBI przewracało mi flaki na drugą stronę, usiłując wmówić mi co drugie popełnione w LA przestępstwo. W końcu typa przytrzasnęło w windzie, kiedy wiał po obrobieniu biura jakiegoś maklera giełdowego. Znaleźli przy nim resztę moich dokumentów i zostałem wypuszczony do domu ze wszystkimi należnymi honorami.
-    I to wszystko? - zdziwił się Harry.
-    Bynajmniej, to był dopiero początek. Tydzień później zostałem zatrzymany przez jakiegoś drogowego glinę, który ubrdał sobie, że mam podrobioną tablicę rejestracyjną. Sprawdził przez swój terminal dane w FBI i o mało nie zapiał z zachwytu - złapał groźnego włamywacza i podejrzanego o morderstwo, Finnegana Walkera. Tym razem miałem szczęście-siedziałem zaledwie półtorej doby.
-    I nic nie zrobiłeś w tej sprawie?
-    Nie zdążyłem. Dwa dni później zostałem oskarżony o gwałt na osiemdziesięciosześcioletniej staruszce, mieszkającej gdzieś w Santa Barbara. Podobno właściwy gwałciciel był łudząco do mnie podobny. Przed trzecim aresztowaniem (chodziło o napad na bank, ten przy Carnaby Street) zdążyłem poprosić o pomoc Sandersa, który zajął się sprawą.
Kiedy mnie wyciągnął, oświadczył, że winna jest komputerowa kartoteka, gdzie nadal widnieje bogate dossier na mój temat. Odnotowano tam wszystkie wypadki, poza jedną zasadniczą kwestią - że jestem niewinny. Gdy zamykano mnie po raz czwarty, tym razem za handel kokainą, zdecydowałem się, za poradą Sandersa, oddać sprawę do sądu... Resztę znacie.
-    Miałeś po prostu wyjątkowego pecha - zauważył Walt. - Mnóstwo ludzi jest teraz rejestrowanych przez gliny i pakowanych do komputera. Ala taka historia zdarzyła się tylko tobie.
Harry ciągle z niedowierzaniem kręcił głową. Z wrażenia zniszczył trzecią szkocką. Teresa zachichotała - ją to wszystko bawiło.
-    Tu nie ma nic do śmiech u---warknął Finnegan. - Prawie pół roku wojny nerwów z glinami i dwa tygodnie odsiadki w areszcie. Jest się z czego cieszyć.
-    Przepraszam - spłoniła się Teresa.
-    Ale to takie komiczne!
-    Tak, doprawdy - powiedział nieco bełkotliwie Harry. - Jeśli ta komputeryzacja jest taka śmieszna, to niedługo będziemy śmiać się Wszyscy.
Następny tydzień upłynął Finneganowi Walkerowi po raz pierwszy od dłuższego czasu w miarę normalnie i spokojnie. Uporządkował sprawy w biurze handlu nieruchomościami, którym kierował. Wcisnął paru frajerom działki na domki letniskowe nad Pacyfikiem, mając pełną świadomość, że za trzy lata prawdopodobnie pójdzie tam nowa nadbrzeżna autostrada, łącząca LA z Meksykiem. Nie miał specjalnych skrupułów - skoro to społeczeństwo zapakowało go do komputera, niechajże teraz płaci za straty, nie tylko moralne. Zaś w piątek postanowił się odprężyć i zaprosił Teresę na kolację.
Leżał na łóżku i paląc papierosa czekał na hałasującą w łazience Teresę, kiedy zabuczał dzwonek u drzwi. Nie chciało mu się wstawać, więc krzyknął do dziewczyny, aby otworzyła. Zaciągnął się głęboko i czując błogie rozleniwienie słuchał niewyraźnej wymiany zdań przy wejściu. Zamykane drzwi trzasnęły i po chwili Teresa weszła do pokoju.
-    Bardzo ciekawa przesyłka - powiedziała.
-    Co takiego? - wymamrotał, myśląc, że jeśli zaraz się koło niego nie I położy, to on nieodwołalnie zaśnie.
-    Koniecznie trzeba otworzyć - do - I dała.
-    O czym ty, dziecko... i wtedy spojrzał w jej kierunku. Klęczała na podłodze i mocowała się z blisko trzystopowej I wysokości białym pudłem, z czerwonym I napisem „Sex Boutique Madame Blanche", Finnegan poczuł, że robi mu się I słabo. Teresa rozerwała wreszcie opakowanie i z piskiem dorwała się do zawartości. Zamknął z rezygnacją oczy i czekał.
-    Hm, I cóż tu mamy... VIBRO SPEClALS, „multi-header", za jedyne 18 dolców, zasilany baterią, do dwóch tysięcy obrotów na minutę. Produkt wysokiej jakości!
-    Dalej... Sexy Playing Card, bardzo interesujące, może zagramy? „Sensual Secrets", trzysta kolorowych fotografii, zawierają sto możliwych do wyobrażenia pozycji. Hej, Finny, popatrz!
Finnegan mełł przekleństwa w ustach i zastanawiał się, który z tych skurwieli, jego kolegów, zrobił mu ten kawał.
-    PENIS CANDLE, czy masz tu jakiś
świecznik, można by zapalić... MAGIC BALIS - prosto z Orientu, zażycie tych pigułek gwarantuje godziny wspaniałych orgazmów!
-    To Harry - wymamrotał. - To jego idiotyczny kawał.
-    A to widziałeś, książka „The Penis", w której doktor Dick Richards opowiada, jak w ciągu sześciu tygodni możesz zwiększyć wymiary swego fiuta. Koniecznie musisz spróbować. Są też i kasety. Gdzie dzwonisz?
-    Do Harry'ego - warknął. - Zaraz I tu wszystko odszczeka!
-    On nie ma z tym nic wspólnego - Teresa wygrzebała z pudła blisko metrowej długości penis z elastycznego plastyku i podziwiała go w skupieniu. - Dostawca pokazał mi zamówienie, było tam potwierdzenie przelewu z twojego konta.
-    Co? - jęknął i upuścił słuchawkę. - Jesteś pewna?
- Płaciłeś kiedyś czekiem w moim sklepie i zapamiętałam numer. - Mam dobrą pamięć do cyfr.
Porzuciła rozbebeszone pudło i podpełzła do łóżka Finnegana. Oczy miała wielkie i zachłanne.
-    No, no, kto by pomyślał, nasz grzeczny Finny... a tu takie numery!
Finnegan zamknął oczy i jęknął po raz ostatni. Później jęczała już tylko ona.
W poniedziałek wszystko sprawdził.
Teresa miała rację. Zlecenie na zakup i przelew pochodziło z jego domowego terminala. Wykonano je w piątek rano, kiedy objeżdżał z klientem wolne posesje w Beverly Hills. Wezwany technik bezradnie rozłożył ręce.
- Musiał pan komuś podpaść - oświadczył. - W samej tylko Kalifornii jest z pół miliona ludzi, którzy nic innego cały dzień nie robią, a tylko kombinują jak tu by się włamać do cudzego komputera. I tak ma pan szczęście, że ten gość nie przelał całej pańskiej forsy, np. w celu zakupu działki na Księżycu. Znam paru takich, co mają tam setki akrów, a tu nie zostało im nawet na piwo.
-    Dobra - zniecierpliwił się Finnegan. - Co pan może zrobić?
-    Wprowadzę dodatkowy program strażniczy, ale to niewiele pomoże. Jeśli ten facet zechce, to znowu się włamie. Z drugiej strony wiem z doświadczenia, że bardzo rzadko wracają... to jednak jest trochę niebezpieczne, można zostawić jakieś ślady. Radzę cierpliwie poczekać.
Finnegan nic nie odpowiedział i szybko wypisał czek. Kiedy informatyk wyszedł, udał się osobiście do banku i otworzył sobie nowe konto, na starym zostawiając grosze (aby uniknąć komputerowego przelewu wykonał bardzo prostą operację - wypłacił z jednego okienka gotówkę po to, aby za minutę wpłacić ją w innym). To samo zrobił z kartami kredytowymi i zadowolony udał się do domu.
Beztrosko żyło mu się aż do środy, kiedy to usiłował wypłacić parę groszy z ulicznego automatu bankowego. Żądaną sumę otrzymał bez problemów i miał już odejść, kiedy od niechcenia zerknął na czytnik obrazujący stan jego konta. Owo wedle tej informacji konto Finnegana Walkera wynosiło 51 miliardów 184 miliony 346 tysięcy 280 dolarów i 47 centów. Gdy tak gapił się na to w baranim stuporze, usłyszał za sobą ochrypły głos: „Te czterdzieści siedem centów to mógłbyś dać na piwo". Obejrzał się i zobaczył nieogoloną gębę miejscowego kloszarda, zwanego Starym Jackiem. Zaraz potem zjawiła się policja i zwinęła, na wszelki wypadek, ich obu.
Na komisariacie wyjaśniono mu, że cała ta suma znalazła się na jego koncie niewiadomym sposobem i stanowi ona obrotowe aktywa Central National Bank, której to instytucji Finnegan był od lat wiernym klientem.
Następnych kilka dni Finnegan przeżył dzięki przyjaciołom-przy okazji przekonał się, że jednak ma ich paru. Bank dó czasu wyjaśnienia sprawy odmówił wypłaty bodaj centa, z domu wyrzucili go technicy rozkładając na czynniki pierwsze jego terminal. Zamieszkał u Teresy i żył z pożyczek od Harry'ego. Po tygodniu przywrócono mu konto, a technicy wyjaśnili, że cała afera jest wynikiem działania niezwykle sprytnego „wampira" nowego, nieznanego typu, który po dokonanej operacji sam się wykasował. Poza tym nikt nie potrafił odpowiedzieć
na jedno logiczne pytanie - po co Fin- neganowi 51 miliardów dolarów? I dlaczego miałby dokonać kradzieży w tak idiotyczny sposób, przelewając całość na własne konto? Dlatego też w końcu zwolniono go z odpowiedzialności, nie znajdując też w jego terminalu śladów praczy nad wampirem.
Weekend spędził z Teresą na plaży w Doheny Beach, grzejąc cały czas tyłek na słońcu, z małymi przerwami na kopulację. Teresa była nim zachwycona - po historii z butikiem madame Blanche uważała go za skończonego erotomana. Nie wyprowadzał jej z błędu, na swój sposób było to przyjemne. Q tajemniczym komputerowym żartownisiu postanowił nie myśleć, mając nadzieję, że gość wreszcie spasował albo zajął się kimś innym. Szybko jednak wrócił z powrotem na twardy grunt rzeczywistości, dokładnie w niedzielę, kiedy wracając z Doheny przyjechali do niego do domu.
Już podjeżdżając przed posesję Finnegan zauważył przechadzającą się parę młodych kobiet, brunetkę i blondynkę, z daleka wyglądających na profesjonalistki w swoim fachu. Lekko się zdziwił - to nigdy nie była ich dzielnica.
Ledwo zamknął za sobą drzwi,  rozległ się gorączkowy dzwonek. Finnegan zerknął przez wziernik i poczuł lekkie mrowienie w krzyżu - przed drzwiami stała para, którą chwilę temu widział spacerującą po ulicy. Kilka sekund walczył ze sobą, ale w końcu otworzył.
-    Pan Finnegan Walker? - spytała blondynka. - Trochę się pan spóźnił.
-    Nie rozumiem - bąknął. – to chyba jakaś pomyłka.
- Nie sądzę - odparła. - Ten telegram to chyba od pana?
Wręczyła mu blankiet, który przeczytał czując powoli stające na głowie włosy: „Proszę przybyć w niedzielę o 19°°, cena do ustalenia. Finnegan Walker, 149 Patton Street". Uważnie obejrzał papier
-    był to autentyczny komputerowy wydruk pocztowy.
-    Panie są...?
-    Oj, figlarz, udaje, że nic nie pamięta
-    rzuciła brunetka. - Duo „Funny Sisters", specjalność: znudzone sobą małżeństwa.
-    Zaproś panie środka - odezwała się nagle od dłuższej chwili stojąca w korytarzu Teresa. - To co mówią brzmi bardzo interesująco.
Finnegan westchnął z rezygnacją i zaprowadził „zabawne siostrzyczki" do salonu. Jakoś je tam usadził i wręczył każdej po szklaneczce whisky - wszystko to pod uważnym spojrzeniem Teresy, która patrzyła na niego tak jakoś dziwnie. Miał właśnie zacząć wyjaśniać całe nieporozumienie, kiedy znowu usłyszeli dzwonek. Teresa wstała i poszła otworzyć. Zaraz też wróciła.

-    Ta pani także do ciebie - oznajmiła z wystudiowaną uprzejmością zawodowej hostessy.
Do pokoju wkroczyła wysoka, wspaniale zbudowana Mulatka, o olśniewającym uśmiechu otoczonym burzą rudych włosów. Bez żadnych wstępów usiadła Finneganowi na kolanach.
-    Ale ostrzegam - powiedziała, - Orgie grupowe kosztują u mnie stówę drożej.
„Siostry" zachichotały, a Finnegan desperacko usiłował przesadzić dziewczynę ze swoich kolan na stojący obok fotel. Kiedy wreszcie tego dokonał, zaczęła się szybko rozbierać, tłumacząc, że przed północą musi być w domu. Duo „Funny Sisters", zachęcone przykładem, też powoli rozstawało się z odzieniem. Jedynie Teresa siedziała nieruchomo i patrzyła na Finnegana zimnym wzrokiem. Ten jęknął w duchu i szykował się do jakiegoś desperackiego czynu, w rodzaju natychmiastowego wyrzucenia wszystkich dziwek na ulicę, kiedy znowu zadzwonił dzwonek. Teresa wstała, cała jakaś sztywna i kanciasta, niczym automat, i poszła otworzyć.
Tym razem do pokoju wpadł chłopak może dwudziestoletni, gładko wygolony, z dyskretnym makijażem, ubrany w kolorowa fatałaszki i woniejący zabójczym bukietem drogich perfum. Pomachał wesoło łapką od progu.
-    Cześć I - zawołał.-Jestem Andy, nazywają mnie najweselszą ciotą w Sacramento. To ty jesteś Finnegan?
Finnegan zacisnął pięści, zamierzając zmieść najweselszą ciotę z Sacramento z powierzchni ziemi, ale powstrzymał go wzrok Teresy. Wyglądało na to, że jej nastrój wreszcie się ustabilizował.
-    Zboczeniec! - rzuciła i wyszła, trzasnąwszy drzwiami.
Wybiegł za nią na ulicę, gdzie pozwoliła mu obejrzeć sobie numery rejestracyjne z tylnej tablicy jej wozu. Zrezygnowany, wrócił do domu. W salonie zabawa trwała na całego-siostry, wypiwszy całą butelkę Johnie Walkera (ileż by dał, aby być tym Walkerem), bawiły się na kanapie z Mulatką, tylko Andy, zgodnie ze swą pedalską naturą siedział nieporuszony i patrzył, cały rozmarzony, na Finnegana, który z kolei miał ochotę na natychmiastowe seppuku.
-    Słuchajcie! – wrzasnął – To jakaś pomyłka! Jestem prześladowany...
-    Prześladowany? - zainteresował się nagle Andy. - Seksualnie? Zaczem Finnegan uciekł z własnego domu. Pojechał prosto do Sandersa i przez dwie godziny spowiadał się ze wszystkich wypadków od chwili opuszczenia gmachu sądu. Kiedy adwokat stłumił niepohamowane wybuchy śmiechu, zamyślił się głęboko. Potem długo czegoś szukał w zawalonym papierami biurku. Wrócił do Finnegana z jakimś folderem w ręku.
-    Twoja historia-zaczął, - a właściwie poszczególne incydenty łączy ze sobą jedno: zawsze miał z tym coś wspólnego komputer. Ale w praktyce ta konstatacja niewiele nam daje, ponieważ obecnie prawie wszystko jest skomputeryzowane. Stwarza to okazję rozmaitego autoramentu spryciarzom, potrafiącym włamać się do wielkich systemów, np. wojskowych, naukowych, medycznych czy chociażby pocztowych, do czynienia bliźnim psikusów nie ruszając przy tym tyłka sprzed swojego terminala. Wykrycie takiego dowcipnisia klasycznymi metodami jest właściwie niemożliwe...
-    To co mam robić? - sapnął z irytacją Finnegan. - Zabić się?
-    Nie histeryzuj. Na szczęście żyjemy w społeczeństwie kompensacyjnym
-    na każdą akcję mamy reakcję. Na takich facetów jest to - potrząsnął trzymaną w ręku broszurą.
-    Co to takiego?
-    „Cybetronlx Private Investigation", nowo powstała firma, zatrudniająca najlepszych programistów i informatyków, specjalizujących się w wykrywaniu komputerowych przestępców. Ma już na koncie spore sukcesy. Jeśli chcesz, mogę Im zlecić twoją sprawę.
-    A mam jakieś inne wyjście? - spytał smutno Finnegan.
Do domu wrócił dobrze po północy. Dłuższy czas stał przed podjazdem, pilnie wpatrzony w okna. Posesja była ciemna i głucha. Doszedł do wniosku, że orgia musiała już się skończyć, poza tym Mulatka trochę się spieszyła. Doszedł do ciemnego hallu i od razu wyczul w powietrzu coś niedobrego, jakiś obcy zapach. Nie był to francuski bukiet cioty Andiego - coś znacznie bardziej odrażającego. Z salonu dobiegł go szmer. Skradając się jak kot podszedł do drzwi i zerknął przez szparę. W tym momencie w salonie zapaliło się światło i rozbawiony głos powiedział:
-    Niechże pan wejdzie, panie Walker.
Finnegan wszedł I zobaczył rozpierającego się w jego fotelu niewysokiego mężczyznę o smagłej cerze, w elegancko skrojonym garniturze. Facet śmierdział Włochem i brylantyną. Mężczyzna uprzejmym gestem wskazał Finneganowi kanapę, nieco sfatygowaną igraszkami „siostrzyczek".
-    Może odrobina szkockiej? - zaproponował. - Pańscy goście zlitowali się nad jedną butelką.
-    To milo z ich strony - powiedział machinalnie Finnegan i usiadł.
Mężczyzna wręczył mu szklankę i z upodobaniem patrzył, jak pije. Biła od niego fala sympatii i życzliwości.
-    Wiele słyszeliśmy dobrego o panu
-    zagaił. - Jest pan naprawdę dobry.
-    Ale od kogo? - spytał odruchowo Finnegan'.
Mężczyzna uśmiechnął się z pobłażaniem.
-    To oczywiście mała metafora. Dane I z naszego komputera były wystarczającą j rekomendacją.
Na dźwięk słowa „komputer" Finnegan cały zesztywniał. Znowu się zaczyna - pomyślał. Mężczyzna poprawił się I w fotelu i wyciągnął papierosa.
-    Zapewne słyszał pan coś o naszych kłopotach z burmistrzem Los Angeles, Taylor-Lavinem?
-    Nic a nic - wyznał szczerze Finnegan.
Mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem głową.
-    No tak, oczywiście, jest pan przecież bardzo zajęty. Dziesięć zleceń rocznie to rzeczywiście dużo pracy. Nie boi się pan ryzyka?
-    Owszem... ale w końcu Wszyscy I coś tam ryzykują - odpowiedział, myśląc o klientach, których za trzy lata autostrada przejedzie działki letniskowe. Na twarzy mężczyzny znowu zagościł uprzejmy uśmiech.
-    Mniejsza z tym. Otóż panu burmistrzowi przestał się podobać uprawiany przecież od lat w LA handel kokainą, podobno z poduszczenia jakichś pismaków, którzy twierdzą, że co piątemu Kalifornijczykowi grozi uzależnienie od koki. Zupełna bzdura? Przecież żyjemy w wolnym kraju i jeśli ktoś chce być uzależniony, to ma do tego pełne prawo. Przynajmniej my tak uważamy.
Przerwał I spojrzał na Finnegana, ale I ten przezornie milczał.
-    Burmistrz - podjął - wpadł na dość głupi pomysł. Chce utworzyć specjalną grupę policyjną, która będzie miała I za zadanie rozpracować naszą siatkę I w Kalifornii. Oczywiście nie możemy na I to pozwolić.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął grubo wypchaną kopertę. Rzucił ją na stolik przed Finneganem.
-    To jest pięćdziesiąt tysięcy, drugie tyle po robocie. Na sprzątnięcie Taylora-Levine'a ma pan tydzień.
Finneganowi już od dłuższego czasu robiło się na przemian zimno i gorąco. Z trudem wykrztusił:
- Obawiam się, że mnie pan z kimś myli…
Mężczyzna wstał i z uznaniem pokiwał głową.
-    Jest pan naprawdę dobry.
Po wyjściu smagłego faceta Finnegan wybiegł na ulicę, aby zadzwonić do Sandersa. Bał się, że jego telefon jest na podsłuchu. Adwokat długo nie podnosił słuchawki.

Słucham - dobiegł go wreszcie zaspany głos.
- Sanders! - wrzasnął. - Ten skurczysyn napuścił na mniej mafię!
Z domu wyprowadził się jeszcze tej samej nocy. Posługując się przybranym nazwiskiem i sfałszowanym prawem jazdy wypożyczył samochód i rano zameldował się w małym, obskurnym hoteliku w San Onofre, upewniwszy się przedtem, że nie prowadzą tani skomputeryzowanej ewidencji gości. Z Sandersem komunikował się co dwa dni, za każdym rażeni dzwoniąc z innej miejscowości. Adwokat zapewniał, że ludzie z CPI robią co mogą, aby wykryć komputerowego prześladowcę, ale przypadek jest podobno nietypowy i wymaga specjalnego potraktowania. Tydzień później dowiedział się od niego, że w domu przy Patton Street złożyło mu wizytę trzech panów w ciemnych okularach. Kilka dni później mafia wysłała za nim list gończy, obiecując za żywego bądź martwego Finnegana Walkera 100 tys. dolarów. Finnegan stał się nagle bardzo popularną postacią w środowisku kalifornijskich mętów. Natychmiast przeniósł się do Sun Cify. Zamieszkał w małym domku na przedmieściu, trawiąc czas na zapuszczaniu brody i wąsów.
Po mniej więcej miesiącu od wizyty sympatycznego mafiosa, który spędził ponuro rozmyślając o przyszłości, Sanders powiadomił go, że chce z nim rozmawiać przedstawiciel „Cybetronix". Umówili się w hallu Hiltona w Fallbrook. Opuszczając Sun City zauważył zjeżdżający z autostrady do miasta czarny cadilac - zdawało mu się, ze dostrzega w oknie samochodu znajomy, smagły profil. Przyspieszył i pognał jak szalony do Fallbrook.
W hotelu już na niego czekano. Usiedli w. dyskretnym, osłoniętym palmami kącie. Przedstawiciel „Cybetronix" okazał się młodym blondynem w okularach, o bardzo rzeczowym wyglądzie. Mówił też bardzo rzeczowo.
-- Sprawił nam pan sporo kłopotu. To naprawdę nietypowa sprawa.
- Nie rozumiem - obruszył się Finnegan, ale Sanders chwycił go za rękę i powiedział uspokajającym tonem:
- Daj mu skończyć. Finny. On wie co i jak, w końcu to zawodowiec.
- zatem zacznijmy od początku - blondyn wyciągnął fajkę i zaczął ją metodycznie czyścić, przygotowując do nabicia. - Problemy zaczęły się od chwili, kiedy przypadkowo pańskie dane zakodowano w policyjnej kartotece...
- Dokładnie tak - potwierdził skwapliwie Finnegan. Blondyn zmierzył go chłodnym spojrzeniem profesjonalisty i ciągnął dalej:
-- Aż do sądowego nakazu kasacji wszystkie wypadki dają się wytłumaczyć przypadkowym zbiegiem okoliczności. Z tym, że to, co mamy później…
Facet przerwał i z gwizdem przedmuchał fajkę.
-    Panie Walker, rozmawiałem z programistą, któremu zlecono kasację pańskich danych. Stwierdził, że nie mógł wykonać tego polecenia – ich już po prostu nie było! Tak jakby ktoś to zrobił przed nim, co jest całkowicie niemożliwe, ponieważ tylko on ma upoważnienie do operowania w tej części kartoteki. Początkowo podejrzewał włamanie do systemu, ale nic nie znalazł. Cybertronix też to sprawdził, bez rezultatu. Wygląda na to, że pańskie dane ni stąd ni zowąd same zniknęły! Kartoteka była czysta jak śnieg na Alasce przed Newcomanem.
Złożył z trzaskiem fajkę i położył ją przed sobą. Popatrzył twardo na Finnegana.
Badaliśmy też pozostałe incydenty, ten z porno butikiem, bankiem, dziwkami i mafią. We wszystkich przypadkach nie znaleziono Śladów włamania z zewnątrz do danego systemu komputerowego. Za każdym razem system był manipulowany od środka i to w sposób, mistrzowski, prawie bez pozostawienia śladów. Panie Walker, chcę aby pan mnie dobrze zrozumiał – nie narodził się jeszcze człowiek, który by to potrafił.
Finnegan gapił się na niego zupełnie ogłupiały - w głowie miał zupełny mętlik.
-    Więc kto to wszystko zrobił? - krzyknął z rozpaczą. - Bóg? A może Diabeł? A może mnie się to wszystko śni?
- Nie, to nie sen - zapewnił blondyn. - A co do sprawcy, to mam pewną hipotezę. Czy w czasie aresztowań był pan badany przez psychoanalityka?
-    Za każdym razem. Trzymali mnie godzinami i zapisywali każdą brednię, która mi przyszła na język. Mówili, że to nowy program rządowy, że szukają psychospołecznych źródeł przestępstwa.
-    Tak przypuszczałem - blondyn w zamyśleniu ssał pustą fajkę. - Oni to wszystko dawali na komputer, a przo- trawiony materiał spływał do kartoteki. I to właśnie w tym musiało być to coś, co spowodowało, że bierny statystyczny zbiór danych przekształcił się w samodzielny, samoprogramujący się program- -wampir...
-Co takiego?
-    Gdzieś tam w pamięci wielkich systemów tkwi zakodowany program odwzorowujący jakąś część pańskiej osobowości, o cechach prawdopodobnie przez pana nie uświadamianych. Ci faceci musieli dogrzebać się do czegoś, o czym nie mieli zielonego pojęcia. Tchnęli w maszynę pańską podświadomość, panie Walker.
-    Moją podświadomość?! -- jęknął zupełnie zdezorientowany Finnegan.
-    Na to wygląda. To jedyne logiczne wytłumaczenie;
-    Ale dlaczego to mnie…
-    Prześladuje? No cóż, klasyczna psychoanaliza zakłada m. In. że podstawowe konflikty i zaburzenia osobowości biorą się z podświadomej nienawiści do samego siebie. Wszyscy wpychamy to W najciemniejsze zakamarki naszego Id i zasadniczo mamy święty spokój, chyba, że ktoś to wywlecze i np. wpakuje do komputera. To prawdziwy cud, że pan jeszcze żyje, Walker.
-    Chryste, za co mnie to...- wyszeptał zupełnie zgnębiony Finnegan, mimo że nie był specjalnie pobożny.
-    Istnieje pan w tej chwili w dwóch postaciach rozwijał dalej swoją myśl informatyk.-Tutaj, w swej czysto człowieczej postaci, taki jak zawsze, społeczny i wewnętrznie stłumiony, i tam, gdzieś w pamięciach systemu, jako Finnegan Nr 2, czyste, wyzwolone z ograniczeń Id, dzika perwersyjna bestia. To jakby człowieczy dr Jekylle i cyfrowy Mr Hyde - parsknął śmiechem, ale szybko się
Opanował.
Finnegan patrzył bezradnie na Sandersa i faceta z „Cybetronix", który wyciągnął kapciuch i z namaszczeniem nabijał fajkę?"
- Musisz wyjechać - powiedział Anders - I to szybko.
- Finnegan ożywił się.
-    Tak, oczywiście, wyjadę - zawołał.- Na Hawaje - popatrzył z nadzieją na informatyka, ale ten pokręcił przecząco głową.
-    Tam znajdzie pana od razu. Wyspy są jeszcze bardziej skomputeryzowane od Stanów.
-    No to do Meksyku.
-    Za dwa lata będzie tam to samo, co tutaj. Niech pan nie zapomina, że on będzie pana szukał wszelkimi możliwymi sposobami, przez wszelkie możliwe systemy. Każde użycie przez pana karty kredytowej może być równoznaczne z wyrokiem śmierci.
-    Będę płacił gotówką.
-    To dobra myśl. Ale konieczne jest zniknięcie mu z oczu, czyli wyjazd do strefy nie objętej siecią skomputeryzowanej informacji. Dla niego granice systemów i państw to pestka, w gąszczu sieci komputerowych porusza się z wprawą Tarzana.
-    A gdybym wyjechał do Rosji?
-    To samobójstwo! Jak pan myśli, od kogo KGB kupuje komputery?
-    Od nas?
Nie odpowiedział i przyłożył zapaloną zapałkę do główki fajki, zaciągając się z rozkoszą. Chwilę smakował dym, a potem puścił serię kształtnych kółek. Patrzył z zadowoleniem, jak przechodzą jedne przez drugie.
-    Hm, może Antarktyda, chociaż nie
przesadzajmy, nie wygląda pan na szczególnie odpornego... Afryka? Nie, to by załatwiło pana jeszcze szybciej. Została nam Europa... co by pan powiedział na Albanię?...

Żyło mu się nie najgorzej. Okolica była raczej pustawa, pogórze przechodzące na horyzoncie w pasmo niezbyt wysokich gór, najwyższy szczyt miał może ze trzy tysiące stóp. Okoliczna ludność, skupiona w niewielkich wioskach położonych nad strumieniami, okazała się spokojna i niewścibska. Zajmował się głównie wypasem owiec i baranów na stokach gór także przetwórstwem wełny, i mleka. Pracowali ciężko cały dzień, a wieczorem upijali się miejscowym samogonem, śpiewając przy tym na cale gardło ludowe pieśni o dzikim, pierwotnym rytmie.
O systemach komputerowych nikt tu nic nie słyszał. Kiedy pytał o to w stolicy, wszyscy znacząco stukali się w głowę. To było wspaniałe, gdy prezentowano mu jako symbol postępu mikrokomputer tej klasy, jaką używano w Stanach w automatach do gry w elektroniczny bilard. Trafił do dziewiczego świata, nie oplątanego jeszcze pajęczyną systemów. Później przyjechał do tego zakątka, który jeden z urzędników ambasady gorąco polecał jako najbardziej zacofany obszar kontynentu.
Początkowo przeżył rozczarowanie - i tu mieli TV. Ale gdy się jej dokładnie przyjrzał, odetchnął z ulgą - była to zwykła, klasyczna telewizja, podobna trochę do tej istniejącej w kraju w latach sześćdziesiątych, zwykle antenowe odbiorniki, nie żaden TVComp. Czasami nawet ją oglądał, choć bez zainteresowania.
Zamieszkał w samotnym, graniczącym z lasem gospodarstwie, prowadzonym przez tubylca o patriarchalnym wyglądzie. Miejscowego narzecza oczywiście nie rozumiał ani trochę i miał zdrowe problemy z porozumieniem, póki nie pokazał pliku banknotów. Widok dolarów wywołał u gospodarza, a zwłaszcza u jego syna, gwałtowną jasność umysłu i jego życzenia zostały w lot zrozumiane. Próbował tej sztuczki na innych tubylcach i ze zdumieniem zauważył, że widok zielonego banknotu powoduje u tych ospałych zwykle ludzi gwałtowny wybuch energii połączony prawdopodobnie ze wzrostem zdolności telepatycznych. Nie zdążył zazwyczaj nawet o- tworzyć ust, a już jeden leciał po samogon, a drugi po hożą córkę sąsiada. Chwilami czuł się jak sam Pan Bóg, albo i więcej.
To wszystko bardzo mu odpowiadało. Chodził na długie spacery, zapuszczając się coraz dalej w góry. Następnego lata planował przemierzyć je wzdłuż i wszerz jedynie z plecakiem i małym namiotem. Odkrywał piękną i posępną surowość krajobrazu. Przypomniał sobie o zarzuconych dawno próbach malarskich-spróbował znowu coś szkicować i jego rysunki wywołały sensację wśród miejscowych artystów ludowych. Nie mieli zielonego pojęcia o hiperrealizmie. Tak jak i on o folklorystycznej symbolice.
Tamten dał mu spokój. Czasami myślał ze złośliwą satysfakcją, że pozostały mu co najwyżej satelity szpiegowskie. Ale i to postanowił skurczysynowi utrudnić - nosił duży kapelusz miejscowego kroju, wyrzucił też swoje ubranie i tak jak wszyscy chodził w kalesonowatych spodniach i baranicy. Nauczył się też paru zwrotów z miejscowego języka, jak mu się zdawało, inwektyw. Wrósł w środowisko do tego stopnia, że nawet zaczął pomagać staremu patriarsze i jego synowi w wypasie owiec. Nauczył się też je strzyc, ale niezbyt dokładnie. Wyglądało na to, że ta Arkadia nie będzie miała końca.
Pewnego razu syn gospodarza wyprawił się do pobliskiego miasta okręgowego i przepadł na blisko trzy dni. Gdy wreszcie wrócił, targał na plecach ogromne, kolorowe pudło ozdobione dziwnie znajomymi napisami. Nie zdążył sprawdzić, co to takiego, ponieważ stary z synem szybko zamknęli się w stodole i coś tam w tajemnicy montowali. Parę godzin później widział, jak podciągnęli z chałupy kabel zasilania.
Pod wieczór stary wszedł do jego izby i kiwnąwszy ręką kazał iść za sobą. Weszli do ciemnej stodoły i stary z dumą wskazał na stojące na drewnianej skrzyni urządzenie, łyskające wesoło zielonym ekranem. Z przeraźliwym skurczem gardła rozpoznał szesnastobajtowy mikrokomputer. Na ekranie powoli zaczęły pojawiać się słowa...
„HELLO, FINNY - HOW ARE YOU?"
CYBETRONIX PRIVATE INVESTIGATION, Ltd. Los Angeles
Mr Finnogan Walker
Poste Restanteó
W…

Drogi Mr Walker,
Już na wstępie muszę wyznać, iż naprawdę bardzo mi przykro z powodu tej całej historii. Przepraszam także za utrzymywanie Pana tak długo w niewiedzy, jednak było to konieczne. Znajomość wszystkich szczegółów tylko przeszkodziłaby Panu w rozwiązaniu sytuacji. Ale zacznijmy od początku. Po pierwsze - CPI nie jest już firmą detektywistyczną zajmującą się tropieniem komputerowych włamywaczy. W rzeczywistości od pewnego czasu jesteśmy spółką produkującą na rynek nowy typ gry komputerowej, coś w rodzaju przygody detektywistycznej albo zabawy w policjantów i złodziei. W tej chwili pierwsza wersja gry, pt. „Sherlock Holmes", zdobywa przebojem rynek.
Po drugie - padł Pan ofiarą niesamowitego zbiegu okoliczności, tj. niechlujstwa jednego z naszych pracowników, który doprowadził do ucieczki na zewnątrz roboczej wersji jednego z programów o kryptonimie „WATCH ON", przeniknięcia tegoż programu do policyjnej kartoteki i zlania się go z Pańskimi danymi. Efekt odczuł Pan na własnej skórze.
Po trzecie - aby zlikwidować tak stworzonego „wampira" musiał Pan zniknąć mu z pola widzenia - stąd bajka naszego pracownika o prześladującej Pana własnej podświadomości. Wciągnęliśmy też w ten „spisek" pańskiego adwokata. Program „WATCH ON" miał zakodowany pewien warunek - w sześć miesięcy po utracie kontaktu z graczem ulegał samokasacji. Panu ten warunek szczęśliwie udało się spełnić - od dłuższego czasu nie znajdujemy śladów jego działalności. Ostatnią czynnością programu było kodowanie w wysyłanych z USA komputerach pozdrowienia dla Pana. Trudno powiedzieć, jakiego w związku z tym oczekiwał efektu.
Po czwarte - Pańskie przygody z „WATCH ON" zostały wykorzystane do skonstruowania nowego typu programu detektywistycznego, który na Pana cześć postanowiliśmy nazwać ..Rozdwojenie Finnegana". Postanowiliśmy także przyznać Panu 30% zysków z jego rozpowszechniania. Powinna być to suma już w przyszłym roku sięgająca czterech milionów. Sądzimy, ze zrekompensuje to poniesione przez Pana straty moralne i finansowe.
Stąd. Mr Walker, niezwłocznie oczekujemy Pana w kraju.
Prezes CPI Dan Morgan
List ten powrócił do USA opatrzony następującym dopiskiem:
„A co do tego kopniętego Amerykańca, który przemieszkiwał był u starego Cupoka, to od czasu jak mu pokazali ATARI, to gdzieś przepadł. Powiadają, że uciekł w wysokie góry i jakiś wopista widział go w towarzystwie starego Beli, tego niedźwiedzia, co to ubił zeszłego lata Smolikowi dwa barany. Podobnoż przeszli na słowacką stronę..."
Autor: Jacek Inglot



Ważne linki dotyczące autora:
Strona z wyszczególnionymi wszystkimi książkami autora
Jeszcze jeden link dotyczący autora - z książkami, wywiadem i opowiadaniami


 





Zachęcamy do dyskusji na temat podanych w artykule treści

Redakcja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz